Część III Finał Mistrzostw

     Finał Mistrzostw Polski zmienił się w wielkie święto koniarzy. Dziewczynki dzięki swoim identyfikatorom mogły wchodzić prawie wszędzie, a groźni faceci z ochrony już je poznawali i nawet nie próbowali czytać napisów na ich plakietkach. Biegały od stajni na trybuny bardzo dumne, że inni nie mogli wchodzić tam, gdzie one. Najpiękniej było na trybunie honorowej. Tam wejść co prawda też nie mogły, ale przez barierkę wszystko było widać. Na trybunie honorowej siedzieli jacyś strasznie ważni panowie i jeszcze ważniejsze panie w pięknych kapeluszach. Dwóch ,,śmiertelnie przystojnych" - jak określiła ich Natka - kelnerów w białych marynarkach przesuwało się tam i z powrotem, ciągle coś przynosząc i wymieniając stojące na stołach popielniczki, kiedy tylko ktoś coś tam wrzucił. Basia zauważyła, że zmieniali popielniczki nawet wówczas, gdy znalazł się w nich jeden papierek lub skórka z winogrona. Na stołach stały kosze z owocami i innymi smakołykami, na widok których dziewczynkom ciekła ślinka.

    - Ciekawe, dlaczego oni dostali te wszystkie smakołyki, siedzą sobie w najlepszym miejscu i mają kelnerów, a nam tam nie wolno wchodzić? - zaczęła się zastanawiać Basia - też bym zjadła banana.
    - To są sponsorzy i jacyś prezydenci, tylko nie wiem czego - Żółwik był już na wielkich zawodach - tam wpuszczają tylko ludzi ze specjalnymi zaproszeniami.
- Może takimi, jakie leży u pana Mikołaja w samochodzie? -Basia zapamiętała to zaproszenie, bo na okładce był piękny skaczący koń.
    - Chyba tak - odpowiedział Żółwik.
    - To może sobie pożyczymy i posiedzimy tam chwile, mogłybyśmy wtedy zjeść sobie coś dobrego!
    - Zwariowałaś?! - Żółwikowi nie podobał się pomysł - przecież tam są sami dorośli.
    - Nieprawda, popatrz, z drugiej strony są dwie dziewczyny i chłopak w naszym wieku - Basia naprawdę miała ochotę dostać się na trybunę honorową.
    - Ale oni są wystrojeni! - zauważył jak zwykle praktyczny Krecik - kto by ciebie tam wpuścił? - zachichotała po swojemu.
    - Nie wyglądam gorzej niż ty - obruszyła się Basia.
    - Tak, tylko ja się nie pcham na główną trybunę w bryczesach - Krecik znowu zachichotał - chodź, dam ci banana i czekoladę, mam w koniowozie.
Banan z czekoladą od Krecika nie smakował tak jak smakowałby przyniesiony przez "śmiertelnie przystojnego kelnera" w białej marynarce, ale też był dobry.


    Po każdym finale miała miejsce dekoracja zwycięzców. Wyjeżdżali wszyscy zawodnicy, którzy ukończyli Mistrzostwa. Były fanfary, zwycięzcy stawali na podium, ktoś bardzo ważny wieszał im na szyjach medale, wręczał puchary i nagrody. Później wszyscy wstawali z miejsc, a z głośników dobiegał hymn państwowy. Ach, jak było uroczyście!

Dziewczynkom najbardziej jednak podobało się łapanie "mistrzów". Już po ceremonii wręczania medali i po rundzie honorowej na parkur wbiegała cała czereda zawodników startujących w innych grupach i luzaków. Łapali konie medalistów, ściągali z nich jeźdźców, których, trzymając za ręce i za nogi, nieśli do rowu z wodą, urządzając im przymusową kąpiel. Początkowo wszyscy próbowali uciekać, galopując po całym placu, ale kiedy byli już tak osaczeni, że dalszy opór stał się bezcelowy, zdejmowali tylko rajtroki najszybciej jak się dało i lądowali w pozostałym rynsztunku w wodzie. Zabawa była przednia. Nikt tak naprawdę nie chciał uciec i każdy marzył tylko o tym, żeby mieć powód do kąpieli w rowie z wodą.

Dekoracji grupy D już nie oglądały. Żółwik pobiegł przeczyścić jeszcze Crazy. Dziewczynki też chciały przy tym być. Czuły się trochę tak, jak gdyby to one miały startować za chwilę w finale.
    - Dzisiaj już cały zapas pecha nam się wyczerpał - doszedł nagle do wniosku Krecik, czyszcząc Crazy kopyta - teraz będziemy mieć już tylko szczęście. Tego jestem pewna! - dodała, prostując się gwałtownie.
    - Ja też jestem pewna! - Basia przestała na moment rozczesywać koniowi ogon i popatrzyła rozmarzonym wzrokiem w górę i na pewno dostaniemy ten największy puchar, który tam jeszcze stoi i czeka na nas!
    - Puchar jest tylko dla mistrza, więc raczej go nie dostaniemy - Żółwik przecierał szmatką nos Crazy - ale żeby chociaż brązowy medal. Co, kochany koniku, nie zrzucisz przecież dzisiaj żadnej przeszkody, no nie? – dodała, całując klacz w nos.
    - Musimy z całej siły trzymać te drągi - Krecik miał konkretne plany - dzisiaj utrzymaliśmy wszystkie! Nie spadł nam ani jeden!
    - No i porządnie musimy dmuchać - Basia nie przestawała marzyć o pucharze - a nuż się uda!
    - Dmuchanie oczywiście nie zaszkodzi - zgodził się Żółwik - Gdzież ten Filip? Basia, idź przynieś sprzęt, bo on pewnie się przebiera.
Filip przyszedł, kiedy kończyły już siodłać. Odruchowo sprawdził, czy wszystko jest dobrze. Żółwik w pierwszej chwili czuł się nieco urażony, ale zaraz sobie przypomniała, że sama zawsze tak robi, a kiedyś nawet sprawdziła, czy pan Paweł dobrze osiodłał jej konia.
    - Żółwiku, wyjedź już na niej i stępuj - Filip był tak spokojny, jak gdyby to były jakieś okręgówki, a nie Mistrzostwa - ja pójdę oglądać parkur, bo już kończą stawiać.
    -Jasne - Żółwik wyprowadził konia z boksu - Basia, przynieś mi szybko mój toczek.

Przypominamy, że w czasach kiedy działa sie ta historia jeździło sie jeszcze w toczkach. Dziś przepisy na to juz nie pozwalają i obowiązkowe są specjalne, atestowane kaski jeździeckie.


- Zauważyłyście, że on się w ogóle nie denerwuje - zauważył spostrzegawczy Krecik, kiedy Filip już poszedł - my się wszyscy trzęsiemy, a on nic.
    -To dobrze - Żółwik ubierał toczek, który Basia właśnie przyniosła - kiedy on jest zdenerwowany, zawsze coś skaszani, a gdy jest taki jak dzisiaj, to mu dobrze idzie!
    - A ja jestem pewna, że wygramy ten puchar! I już! - Basia tupnęła nogą - ja chcę!
    - Świetnie by było, gdyby to zależało od twojego chcenia! - Żółwik wsiadł na Crazy - każdy by chciał - dodała, chociaż nutka w jej głosie mówiła, że zupełnie w to nie wierzy.

    Filip i Romek oglądali parkur z panem Michałem. Pani Marta stała oparta o barierkę, rozmawiała z panem Mikołajem i jeszcze z kimś. Dziewczynki stanęły obok, bo jakoś pewniej się czuły, kiedy pani Marta była w pobliżu.
    - Brzuch mnie boli - skrzywił się Krecik - mogłoby już się zacząć.
    - Mnie od rana co chwila boli - Basia też była blada - jak tylko jedzie ktoś od nas, ale teraz to już chyba najbardziej.
    - A pani Marta obgryza paznokcie - zauważył Krecik po cichu - też się chyba denerwuje.
    - No - Basia zaczęła mówić szeptem Krecikowi do ucha - słyszałam, jak mówiła do pana Michała, żeby rozprężył Filipa, bo ona za chwilę zemdleje.
    - Jest blada jak papier - odpowiedział równie cicho Krecik, zerkając dyskretnie w stronę pani Marty - nigdy jej takiej nie widziałam.
   - Bo ona też chce ten puchar - Basia nie mogła zapomnieć o wielkim złotym kielichu z napisem "MISTRZ POLSKI MAŁYCH KONI", widziała go, kiedy tylko zamknęła na chwilę oczy.

W końcu spiker poprosił, żeby wszyscy oglądający opuścili parkur, bo za dwie minuty rozpoczyna się drugi nawrót finału grupy E. Filip i Romek zeszli już dobrą chwilę wcześniej, bo Romek startował jako pierwszy. W drugim nawrocie startowało tylko dziesięciu zawodników.
Dziewczynki z całych sił trzymały drągi Romkowi, ale nie wyszło im najlepiej. Trzy zrzutki, ale Romek i tak radośnie poklepał konia. Był bardzo szczęśliwy. Gdyby ktoś osiem miesięcy temu powiedział, że będzie dziesiąty w Mistrzostwach Polski, nie uwierzyłby na pewno.

Parkur w drugim nawrocie finału miał mniej przeszkód niż w pierwszym, ale i tak był bardzo trudny, do tego dochodziły jeszcze nerwy zawodników. Nikomu nie udawało się pojechać bezbłędnie. Chwilkę przed startem Filipa podszedł pan Michał.
    - Kobyła fruwa - zdawał cicho pani Marcie relację z rozprężenia - Filip pewny siebie, będzie dobrze.
Pani Marta nie odezwała się ani słowem, westchnęła tylko. Filip wyjechał na parkur, żując gumę. Żucie gumy przez zawodnika na parkurze przez wiele osób uważane jest za lekceważenie sędziów i publiczności i dlatego pani Marta nie pozwalała im tego robić, ale dzisiaj sama kupiła gumę, wiedząc, że to bardzo chłopca uspakaja.
    - Mam gdzieś, co ludzie pomyślą - powiedziała tylko.
Nie jechał bardzo szybko, ale koń szedł energicznie i pewnie pokonywał kolejne przeszkody. Pani Marta przed każdym skokiem krzyczała "pasuje", albo "dobry" i podnosiła nogę, kiedy koń wykonywał skok. Dziewczynki z całej siły zaciskały zęby i z podniesionymi do góry rękami "trzymały" drągi. Gdyby teraz ktoś do nich podszedł, usłyszałby z pewnością głośny łomot kil ku serc. Jeszcze trzy przeszkody, jeszcze dwie, jeszcze jedna, celowniki...

Na trybunach zerwały się rzęsiste brawa. Pierwszy dzisiaj bezbłędny przejazd!
Filip zjeżdżał zadowolony i uśmiechnięty. Pogłaskał konia po szyi, wiedział, że w najgorszym przypadku będzie czwarty.

Następnym koniem po Crazy był Albatros. Koń legenda, który wygrywał wielkie zawody seniorów, razem z Pegazem największy faworyt Mistrzostw. Na swoim koncie też miał jedną, przypadkową zrzutkę z soboty. W tym przejeździe potwierdził swoją klasę, nie dotykając drąga. Znowu burza oklasków, drugi dzisiaj bezbłędny przejazd.
    - To dmuchanie chyba nie działa - Basia była rozczarowana - myślałam, że płuca wydmucham i nic.
    - No gwarancji to chyba nigdy nie ma - Krecik też dmuchał z całych sił - zobaczymy teraz.

Na starcie był już kolejny koń mający do tej pory cztery punkty. Tym razem dmuchanie dało efekt i to od razu na pierwszej przeszkodzie. Znowu popłynęły łzy i znowu ktoś inny się cieszył. Tak chyba musi już być. Dziewczynkom zrobiło się strasznie głupio, kiedy zobaczyły z bliska zapłakaną zawodniczkę, której "zdmuchnęły" drąg z jedynki. Krecik pomyślał nawet, że już nie będzie nikomu dmuchał. Ale zapomniała o wszystkim, kiedy usłyszała, jak pan Michał mówi:
    - Brąz mamy już pewny! Będzie rozgrywka przynajmniej o srebro! Albo - kto wie?

Pegaz był najpiękniejszym koniem na Mistrzostwach. Przyznać musiały to nawet dziewczynki, acz niechętnie. Dostał brawa, kiedy tylko wjechał na parkur, trochę za urodę, a trochę za to, że nie zrobił do tej pory ani jednej zrzutki. Jeżeli uda mu się pokonać jeszcze drugi nawrót bez błędu, wygra!
Zaczął spokojnie, ale z każdą przeszkodą galopował szybciej.
    -Zabrał się z nią -  rzucił po cichu uwagę pan Michał - już jej się nie uda go przytrzymać...
Pegaz galopował coraz bardziej szaleńczym tempem, odbijał się foulée przed przeszkodami. Skoki były płaskie, na piątce i szóstce uderzył kopytami w drąg, ale przeszkody zachwiały się tylko i nie spadły. Siódmy był szereg. Stacjonata, na foulée stacjonata i na dwa foulée okser. Koń pokonał w swoim szaleńczym tempie pierwszy i drugi człon. Przed okserem zrobił tylko jedno foulée i odbił się. Jedyne, co mogła w tej sytuacji zrobić zawodniczka, to puścić wodze i modlić się, żeby doleciał. Ale nie doleciał, tylne kopyta znowu zawadziły o drag i ten tym razem spadł. Po szeregu na pięć foulée stał po łuku mur, ale Pegaz galopował prosto. Zanim amazonka pozbierała z powrotem wodze, mur został po lewej ręce. Trzeba było zrobić woltę, żeby móc na ten mur najechać. Skok był już czysty, następny też, ale zrzutka i wolta w parkurze kosztowały łącznie siedem punktów.
Pegaz nie wygra ponownie Mistrzostw. Będzie trzeci.


    - Mówiłam że na dzisiaj dość pecha! - Krecik popiskiwał cichutko i dreptał z zaciśniętymi pięściami w miejscu z radości, wiedząc już, że nie wypada okazywać radości z powodu czyjegoś niepowodzenia.
    - Pójdziesz rozprężyć go do rozgrywki? - zapytał pan Michał pani Marty - jedziemy o złoto - dodał.
    - Nie zmieniajmy już nic - pani Marta nie była już taka blada i próbowała się uśmiechać, ale uśmiech wychodził jej jeszcze nie za dobrze - idź, Michał, proszę.
    - Z największą przyjemnością rozprężę mistrza - pan Michał mrugnął okiem do dziewczynek.
    - Nie mów hop, bo zapeszysz! - zaśmiała się pani Marta, chyba po raz pierwszy dzisiaj.
    - Ja już wiem - odpowiedział pan Michał i poszedł.
    - Skąd pan Michał wie? - zapytała Basia.
    - Nie wie, nikt nie może tego wiedzieć - pani Marta popatrzyła na dziewczynki - taką ma tylko nadzieję.
    - A pani, pani Marto? - Basia chciała się upewnić, czy jej przeczucie, że zabierze do domu wielki puchar, staje się realne.
    - Ja mam taką nadzieję od roku i ani na chwilę nie przestałam jej mieć - odpowiedziała pani Marta i znowu zrobiła się blada.
Filip startował w rozgrywce jako pierwszy. Wyjechał galopem, kilka razy dodał i skrócił, a klacz za każdym razem idealnie odpowiedziała. Sprawiała wrażenie, że też chce to wygrać. Przed lożą jury zatrzymał się i ukłonił. Był pewny siebie, patrzył śmiało na sędziów, czekając na znak do rozpoczęcia. Zabrzmiał przeciągły gwizdek. Ruszyli. Przed celownikami zrobił jeszcze woltę i w celowniki wjechali zjednoczeni. Jechał szybko, ale nie był to szaleńczy galop. Jedynka czysto! Po jedynce zwrot na zadzie, dwa foulée i dwójka, znowu zwrot na zadzie i trójka, idealnych pięć foulée, pasuje! Czwórka. Dwie ostatnie przeszkody są prawie po drugiej stronie placu. Teraz pełny galop, ale na dwa foulée przed piątką na siebie. Koń odpowiedział idealnie, wystawił tylko do przodu uszy, widać było, że jest skupiony na przeszkodzie, raz, dwa i pełny piękny skok. Zaraz po piątce znowu zwrot na zadzie, trzy foulée i szóstka, teraz już ile koń wyskoczy do celowników, zero punktów karnych, czas 27,3 sekundy.
    - To był koncert - pan Michał z uznaniem pokiwał głową - tego się chyba nie da pojechać szybciej.

Magda dosiadająca Albatrosa nie miała najmniejszego zamiaru poddać się bez walki. Wydawało się że Albatros idzie szybciej niż Crazy, ale w takim tempie najazdy musiały być o wiele dłuższe i nie dało się zakręcić zaraz za przeszkodą. Na długiej prostej koń dotykał niemal brzuchem ziemi, ale pewnie dlatego nie pasowało odbicie na piątkę. Koń próbował podnieść jeszcze tylne nogi, ale się nie udało i drugi drąg oksera uderzył z hukiem o ziemię, a może huk tylko sobie wyobrazili...
    - Cztery punkty karne, czas 31,4 sekundy - zabrzmiało z megafonów, kiedy Albatros minął celowniki.
Krecik z Basią nie próbowały już ukrywać radości. Przecież wcale nie cieszyły się ze zrzutki Albatrosa tylko ze zwycięstwa Crazy i tak naprawdę wcale nie obchodziło ich już, co sobie kto pomyśli.
    - Gratuluję - pan Mikołaj przytulił panią Martę - świetnie go przygotowałaś - szepnął jej jeszcze do ucha.
    - Dzięki - odpowiedziała tylko pani Marta, bo nic więcej i tak nie chciało jej przejść przez gardło.
    - Idę do niego - dodała po chwili drżącym głosem.
Ale przejście do rozprężalni nie było takie proste, niemal każdy składał pani Marcie gratulacje. Jedni używali do tego jednego słowa, inni kilku, a jeszcze inni opowiadali cały przebieg rozgrywki i gratulowali każdego prawie skoku.
Najwięcej radości sprawiły pani Marcie gratulacje, które złożył jej własny trener.
     - Widzę, że nauka nie poszła w las - powiedział, kiedy się spotkali - mały świetnie jechał, gratuluję Marto.
     - Dziękuję - opowiedziała tylko, mimo że przez wszystkie lata, odkąd sama przestała startować, codziennie ciężko pracowała, żeby usłyszeć te właśnie słowa od tego właśnie człowieka.
Dziewczynki szły krok w krok za panią Martą, żeby wszyscy widzieli, że one też... Ale kiedy gratulacje przedłużały się w nieskończoność, Basia powiedziała cicho do Kreta:
    - Chodźmy same, bo to jeszcze może potrwać, Filip zapomni, że wygrał, zanim do niego dotrzemy.
    - Chodźmy, rzeczywiście, bo wszyscy już tam polecieli - Krecik zgodził się z Basią.
Ominęły grupę ludzi otaczających panią Martę i pobiegły na rozprężalnię. Filip stał przy wjeździe otoczony przez grupę kumpli. Do niego też co chwila podchodzili różni ludzie z gratulacjami, a on tylko uśmiechał się i mówił "dziękuję", kiedy gratulowali dorośli, albo „dzięki”, kiedy rówieśnicy. Dziewczynkom wydał się jakiś taki dorosły. Stały przez chwilę, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Jeszcze nigdy nie składały takich prawdziwych gratulacji i to jeszcze komuś, kto godzinę temu był zupełnie normalny a teraz zrobił się nagle trochę obcy. Filip zauważył, że dziewczynki podeszły, i jak gdyby nigdy nic, powiedział:
    - Co dziewczyny? Szła jak burza, no nie?
    - Była świetna - Krecik pierwszy odważył się wyciągnąć rękę - gratuluję Filip.
    - Ja też - dodała cicho Basia i dygnęła na wszelki wypadek jak przed nauczycielem czy kimś takim.
    - Dzięki - Filip znormalniał - to też wasza zasługa -dodał.

Dziewczynki nie miały pojęcia, jakim cudem ma to być też ich zasługa, ale na wszelki wypadek nie zaprzeczyły, tym bardziej że kumple Filipa spojrzeli na nie z uznaniem, a najbardziej Piotrek na Basię.
    - Gdzie twój koń? - do Filipa podeszła jakaś pani z przewieszoną przez rękę niebieską derką - musisz przygotować się do dekoracji.
Filip zawołał stępującego Crazy Żółwika. Żółwik podjechał, a kiedy zobaczył częściowo rozwiniętą derkę, zeskoczył z siodła. Derka z wielkim napisem "MISTRZ POLSKI MAŁYCH KONI" okryła zwycięskiego konia. Pani, która przyniosła derkę, ustawiała przez chwilę zawodników do dekoracji w kolejności zajmowanych miejsc. Do dekoracji wyjeżdżali wszyscy, również ci, którzy nie jechali drugiego nawrotu finału, bo zajmowali miejsca od jedenastego w górę. Na rozprężalni zaroiło się od koni. Wreszcie zabrzmiały fanfary! Na parkur, z którego usunięte zostały przeszkody, wjechała kawalkada jeźdźców prowadzona przez tegorocznego mistrza. Siwa Crazy, okryta błękitną derką z wielkim napisem, dumnie niosła głowę i nikt nie mógł mieć wątpliwości, że dokładnie wie, dla kogo przeznaczony jest huragan braw, który zerwał się na trybunach, kiedy pojawiła się w wejściu. W takt marsza Haendla wjeżdżały stępem kolejne konie i ustawiały się jeden obok drugiego przed trybuną honorową. Publiczność wstała z miejsc, mając jeszcze w pamięci dramatyczną walkę, jaka rozegrała się przed nimi zaledwie kilka minut wcześniej. Spiker odczytywał wyniki i zajmowane przez poszczególnych zawodników miejsca. Kiedy skończył, poprosił luzaków medalistów o podejście do koni, a medalistów do podium. Żółwik podbiegł do Crazy dumny, wiedząc, że oczy niemal wszystkich zwrócone są na trzymanego przez nią konia. Na trybunach brawa nie milkły. Publiczność nagradzała w ten sposób wszystkich, których nazwiska padały. Wiadro łez napełniałoby się teraz najszybciej. Płynęły łzy rozpaczy, mieszając się ze Izami szczęścia, i nikt już nie potrafił rozpoznać, które są które. Basia siedziała skulona przy ogrodzeniu naprzeciw podium, bojąc się trochę ochroniarzy, żeby nie kazali jej przejść za barierkę.
Oczy miała prawie przez cały czas wlepione w ostatni największy puchar, który stał jeszcze dostojnie na zielonym stole kilka metrów od niej. Musiała osobiście dopilnować, żeby ktoś przypadkiem się nie pomylił i nie wręczył pucharu jakiemuś innemu zawodnikowi, albo coś...

Najpierw na szyjach zwycięzców zawisły medale, każdy wręczał jakiś inny prezes albo prezydent, i za każdym razem tuż za Basią wybuchała burza braw. Basia sama też biła brawo, ale najmocniej, kiedy medal wieszali Filipowi.

Wreszcie ktoś podszedł do stołu z pucharem. Basia odetchnęła, bo był to ten trener pani Marty, którego w czasie zawodów pani Marta kilka razy im pokazywała, a w domu często o nim opowiadała. Ten chyba się nie pomyli i będzie wiedział, który to jest Filip, co wygrał! Nie pomylił się, już po chwili Filip wziął wielgachny kielich i w jednej ręce podniósł nad głową! Taki silny! Basia biła brawo z całych sił, aż ją piekły dłonie, ale to nic! I wtedy spiker coś powiedział i zapadła cisza. Kilka osób siedzących przed barierką obok Basi nagle wstało. Na wszelki wypadek przestała klaskać i też wstała. Z głośników popłynął hymn! Taki sam jak na rozpoczęcie roku w szkole, tylko tutaj żadni chłopcy się nie wygłupiali. Wszyscy zrobili się nagle tak śmiertelnie poważni, że aż Basi przeszły ciarki po plecach. Kiedy tylko się skończyło, znowu wybuchły brawa, piski i krzyki. Zaczęło się wręczanie nagród. Przed Filipem stanął kolejny elegancki facet, trzymając przed sobą siodło. Filip próbował je odebrać, ale uniemożliwiał mu to wielki puchar. Rozejrzał się dookoła i dostrzegł Basię. Kiwnął do niej głową. Basia stała wpatrzona w niego, ale nie miała odwagi się poruszyć. Filip kiwnął jeszcze raz i powiedział bezgłośnie - No chodź!
 Basia nie mogła tego oczywiście usłyszeć, ale wpatrzone w nią oczy Filipa i ruch warg nie pozostawiały wątpliwości.
Jak to się stało, że znalazła się przy podium? Chyba zniknęła po prostu przy barierce i pojawiła się tam - niczym w kreskówkach. A może biegła tak szybko, że pamięć nie zdążyła tego zanotować?!
Filip oddał jej puchar i zaczął o czymś rozmawiać ze sponsorem wręczającym siodło. Basia trzymała puchar za podstawę wyciągniętymi w dół rękami, jego środek opierał się jej o ramię, a góra wystawała jeszcze dużo nad głową. Jak Filip potrafił utrzymać go w jednej ręce? Nie miała pojęcia. Od chwili, kiedy zobaczyła ten puchar, stojący jeszcze z innymi na zielonym stole, marzyła, go  żeby wziąć go do ręki. Marzyła, marzyła - i się spełniło.
Może pan Mikołaj miał rację z tymi marzeniami?
Pan Mikołaj sam się nad tym zastanawiał. Stał teraz na najwyższym stopniu trybuny, daleko od wszystkich. Nie chciał z nikim rozmawiać. Widział, jak Basia odebrała puchar, jak mama Filipa wzięła od niego wygrane siodło, jak Marta odbierała kolejne nowe gratulacje, patrzył na Żółwika trzymającego Crazy i na resztę ekipy zgromadzonej w pobliżu Filipa i wielkiego pucharu.

Tylko pan Mikołaj tak naprawdę wiedział, ile trzeba było pokonać przeciwności, żeby móc przeżywać dzisiejszą radość, i zarazem nigdy nie był tak pewny, że było warto! Po raz kolejny zrozumiał dzisiaj, że już zawsze będzie robił to, co do tej pory. Wiedział, że dalej wszelkimi sposobami będzie walczyć o pieniądze i o to, żeby "jego dzieci" - jak mówił o wszystkich w klubie - mogły przeżywać swoje chwile szczęścia, na które tak ciężko pracują. Nikomu nie pozwoli ich skrzywdzić!
Spiker poprosił, żeby rundę honorową zrobili kłusem, bo było bardzo dużo koni. Niektóre konie próbowały się wyrywać, wiedząc dokładnie, że przy melodii płynącej z głośników powinno się galopować, ale w sumie udało się nieźle. Zjeżdżając z parkuru Filip zajęty był swoimi myślami, przeżywał jeszcze raz dekorację, myślał o podskakującym na piersi medalu.

Kiedy na przejściu stanęli jego kumple Michał i Staś, sam zatrzymał konia, żeby ich nie potrącić. Dopiero kiedy Staś złapał Crazy za wodze, a Michał złapał Filipa za rękę i zaczął ciągnąć, przypomniał sobie, na co oni teraz mają ochotę. Nagle pojawiła się obok niezła gromadka i wszyscy wyciągnęli ręce, żeby ściągnąć go z siodła. Próbował jeszcze zmusić konia do galopu, ale było za późno, zsunął się z siodła i siedział na trawie otoczony przez roześmiany tłumek. Po chwili poczuł, że unosi się w powietrze i zbliża do rowu z wodą. Próbował się jeszcze wyrwać, ale kiedy okazało się to niemożliwe, krzyknął tylko: "Rajtrok!!!".
Kodeks honorowy pozwalał na zdjęcie rajtroka przed kąpielą, więc posadzili go na ziemi, trzymając w górze nogi, żeby nie uciekł, i pozwolili zdjąć. Został mu do zdjęcia jeszcze jeden rękaw, kiedy znowu go podnieśli i ruszyli w stronę rowu. Tylko dzięki przytomności umysłu Krecika, który podbiegł i zdjął do końca ciągnącą się po ziemi marynarkę, nie wykąpał się z rajtrokiem włącznie. Rów miał może 50 cm głębokości i wypełniony był wodą zarośniętą glonami o zapachu dość wątpliwej urody. Rozległ się głośny plusk i Filip zanurzył się w wodzie razem z głową. Szybko usiadł, żeby się nie utopić i w tym samym momencie dwa kolejne pluski oznajmiły, że ma w rowie towarzystwo. Cała trójka meda- listów siedziała w zielonkawej zupie, otoczona całą czeredą roześmianych przyjaciół, z których prawie każdy miał nadzieję, że w przyszłym roku to on będzie się kąpał w rowie z wodą, najważniejszej przeszkodzie na wszystkich Mistrzostwach!

Koniec