Część III - Rozdział piąty

Część III

 

V

 

    Sprzęt zapakowali do koniowozu wczoraj. Teraz zostało już tylko zapakować konie. Żółwik pomagał Karolinie, a właściwie wszystko za nią robił, bo Karolina przez całą noc nie mogła zasnąć, a rano rozbolał ją brzuch i biegała ciągle tam, gdzie król chodzi piechotą.

O czym trzeba pamiętać przed wyjazdem na zawody? >>zrób listę<<


Kiedy przy śniadaniu pan Mikołaj zapytał:
    - Żółwiku, zajmiesz się Karoliną? Bo wiesz, ona dzisiaj może być trochę nieprzytomna - pokiwała tylko ze zrozumieniem głową.
    - A co pan myśli? Zajmuję się nią już od wczoraj. Ja też kiedyś jechałam na zawody pierwszy raz.
Basia pomagała Matyldzie, bo Matylda jechała z dwoma końmi i miała dwa razy więcej pracy, a poza tym pan Mikołaj powiedział, że od Matyldy może się najwięcej nauczyć. Matylda była wymagającym nauczycielem i ciągle kazała Basi coś robić. Jej to jednak nie przeszkadzało, a nawet przeciwnie, była bardzo szczęśliwa, że jest w samym środku wyjazdu na zawody. Wyobrażała sobie, że to ona jedzie na te zawody i wystartuje na Miniaturce, a atmosfera panująca wokół czyniła te marzenia bardzo wiarygodnymi.
Rytuał "zawijania" koni Basia poznała już kilka dni temu, kiedy wyjeżdżały konie Filipa. Próbowała nawet Miniaturkę zawinąć sama, ale okazało się to nie takie proste.
    - Gdybyś ją tak wprowadziła do auta, to trzeba by w Rybniku kupować nowe ochraniacze, bo te z pewnością by zniszczyła - w głosie Matyldy nie było jednak normalnej dla niej złośliwości - chodź, zrobimy to jeszcze raz.

Transport konia - jak się przygotować?  >>poczytaj<<

Matylda zdejmowała każdy z założonych przez Basię ochraniaczy, starannie dopasowywała go do końskiej nogi, po czym mocno zaciskała wszystkie rzepy i paski.
    - Nie chciałam zapinać tak mocno, żeby jej nie było ciasno - tłumaczyła się Basia.
    - A butów nie sznurujesz dobrze, żeby nie było ci za ciasno?! - roześmiała się Matylda.
    - Dawaj Trapera! - rozległo się od strony koniowozu.
    - Już idę! - Matylda dociągnęła ostatni pasek ochraniacza i gwałtownie się podniosła - trzymaj ją - rzuciła jeszcze do Basi i pobiegła zaprowadzić konia do samochodu.

Konie spokojnie weszły do auta, jeden za drugim, mimo że trap był bardzo stromy. Przy każdym tupot podków zamieniał się w hałas podobny do grzmotu. Po kilkunastu minutach wszystkie zajmowały już swoje miejsca.
    - Jedziemy - pan Paweł usiadł za kierownicą.
Jazda koniowozem była dla dziewczynek wydarzeniem niezwykle ekscytującym. Kabina dla ludzi przypominała przedział wagonu kolejowego z kuszetkami, tylko nie w poprzek do kierunku jazdy, a wzdłuż. Od koni oddzielała kabinę ściana, w której wielkie okno pozwalało obserwować konie. Basia i Karolina zajęły miejsca przy tym oknie i przykleiwszy nosy do szyby, nie odrywały od nich oczu. Kiedy samochód ruszył, konie zaczęły dreptać w miejscu, ale już po chwili uspokoiły się i spokojnie skubały siano z wiszących przed nimi siatek, jak gdyby podróż samochodem zupełnie ich nie interesowała. Dziewczynki siedziały przy oknie pół godziny, może trochę dłużej, ale w końcu znudziło im się patrzeć na konie jedzące sobie siano, bo zupełnie nic ciekawego się tam nie działo. Nic ciekawego nie działo się też w kabinie. Pani Marta siedziała obok pana Pawła i o czymś sobie rozmawiali, ale nie było słychać o czym, bo silnik zagłuszał z tej odległości ich słowa. Reszta towarzystwa porozkładała się na łóżkach i w najlepsze sobie spała, jak gdyby nie jechali na prawdziwe zawody, tylko nie wiadomo gdzie...
    - Boisz się? - Basia w końcu przerwała ciszę, żeby dodać Karolinie otuchy.
Karolina poczuła, że ciarki przechodzą jej po plecach. Myślała sobie właśnie o czymś przyjemnym, a pytanie Basi przypomniało jej, gdzie i po co jedzie.
    - Teraz już tak - odpowiedziała - po co mi przypomniałaś?
    - Ups - Basia zrobiła niewinną minę - chciałam ci tylko powiedzieć, żebyś się nie bała.
    - Już o samo skakanie się nie boje, ale co będzie, jeśli zapomnę, gdzie mam jechać?
    - Ciekawe, czy przeszkody będą stały tak samo jak w klubie?
    - Coś ty! - tyle to już Karolina wiedziała - każdy konkurs jest inny. Ale pani Marta powiedziała, że wcześniej można sobie wszystko pooglądać.
    - No widzisz?! - ucieszyła się Basia - jak sobie pooglądasz, to nie zapomnisz.
    - Ciekawe, czy jak przyjedziemy, to Filip z Piotrkiem już tam będą? - Karolina zmieniła temat.
    - Słyszałam, jak pani Marta mówiła, że oni pojechali tam już wczoraj - na temat Piotrka Basia wiedziała więcej niż inni - strasznie jestem ciekawa, jak wyglądają takie zawody.
    - No, ja też - przytaknęła Karolina - pan Mikołaj wczoraj powiedział, że nie zna nikogo, kto by startował na pierwszych zawodach, które zobaczy - tak jak ja.
    - Widzisz?! - ucieszyła się Basia, chociaż sama nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle.
    - No - odpowiedziała Karolina i zagłębiła się z powrotem w swoich myślach.

Podróż trwała nieco ponad dwie godziny. Kilka minut po dziewiątej koniowóz zatrzymał się obok jakiegoś wielkiego budynku. Na parkingu stały już dziwne ciężarówki. Prawie na każdej wymalowane były konie. Na jednej skaczące, na innej stojące, gdzieniegdzie kolorowe niemal jak zdjęcie, gdzie indziej same kontury. Między ciężarówkami stały normalne auta, takie do jeżdżenia dla ludzi, ale niektóre miały doczepione przyczepy. Takie same jak ta, którą kilka dni temu przywieźli do klubu nowego konia. Między tymi wszystkimi pojazdami kręciło się mnóstwo ludzi, niektórzy prowadzili konie, a niektórzy nawet na nich jechali.

Dziewczynki stały przy oknie i patrzyły na wszystko z zachwytem. Wyglądało to jak sen, więc kiedy w kabinie rozległo się głośne:
    - Pobudka! - obie podskoczyły, gotowe się obudzić. Widok jednak nie zniknął. "Pobudka" skierowane było nie do nich, ale do pozostałych, którzy leniwie zaczęli zwlekać się z łóżek.
    - Paweł, mamy boksy od 70 do 79 - pani Marta podała panu Pawłowi kartkę wyciągniętą z teczki, na której widniał napis "Dokumenty (dzieci i konie)".
    - Konie Filipa powinny tam już stać, ja lecę na odprawę. Masz Filipa -dodała, kiedy w drzwiach koniowozu pojawiła się krótko ostrzyżona głowa – będę za pół godziny - i poszła. 
    - O, Filip - ucieszył się pan Paweł - wiesz, gdzie stoimy?
    - Tak. Boksy siedemdziesiąt coś tam. Zaraz przy tym pierwszym wejściu na halę.
    - Super, będzie niedaleko - pan Paweł skierował się w stronę trapu - chodźcie, wyciągamy konie.
Konie wychodziły w odwrotnej kolejności niż wchodziły. Miniaturka była pierwsza, bo ostatnia wsiadała. Pan Paweł sprowadził ją powoli po trapie i wyciągnął rękę z uwiązem w stronę Basi.
    - Trzymaj - rzucił w jej kierunku
Basia chwyciła za uwiąz i stała jak wryta, nie mając pojęcia, co dalej robić. Koń spojrzał na nią z politowaniem i ruszył, nie zwracając już uwagi, że ktoś niby go trzyma, prosto w kierunku trawnika. Basia usiłowała ją zatrzymać, ale próby nie przynosiły żadnego rezultatu.
    - Zostaw ją, niech się pasie! - usłyszała, kiedy próbowała odciągnąć konia od trawnika - zaraz pójdzie za resztą koni. I rzeczywiście, kiedy pozostałe konie wysiadły i ruszyły w kierunku wielkiego budynku, Miniaturka przestała się paść i pozwoliła się spokojnie poprowadzić za nimi.

    Hala, w której miały stanąć konie, była ogromna. Zimą odbywały się w niej zawody, a latem służyła jako stajnia podczas zawodów otwartych, czyli takich na wolnym powietrzu. W środku panował wielki ruch, przez cały czas zjeżdżały się kolejne ekipy , ludzie szukali boksów, w których miały stanąć ich konie. Rząd boksów zarezerwowanych dla ich klubu zaczynał się prawie przy samym wejściu. Pan Paweł kazał wstawiać konie po kolei tak jak szły, żeby te, które się znają ze stajni albo przynajmniej z koniowozu, stały obok siebie. Matylda powiedziała dziewczynkom, że wtedy konie mniej się denerwują i są spokojniejsze.

Ze zdjęciem ochraniaczy Basia nie miała już żadnych kłopotów. Ułożyła je równiutko i związała taśmą z ochraniacza na ogon w równiutki pakuneczek.
    - Zanieś je do koniowozu - Matylda podała jej jeszcze ochraniacze Trapera - i przynieś moją czerwoną skrzynkę, jest w szafie. Wiesz którą?
    - Tak, wiem - odpowiedziała Basia i pobiegła jak najszybciej wykonać polecenie.
Karolina stała bezradna, znów wrócił paraliż. Zupełnie nowa sytuacja zwyczajnie ją przerażała. Całe szczęście, że Żółwik z nią pojechał, bo nie wiadomo, jak by było. Żółwik trochę się bawił bezradnością Karoliny, a trochę była dumna, że potrafi już tak wiele i świetnie wie, co i kiedy należy robić. Nie bardzo mogła jedynie pomagać Karolinie przy czyszczeniu, bo jeszcze trudno jej było podnieść rękę.
Konie były wypucowane już rano, więc czyszczenie po transporcie nie zajęło zbyt wiele czasu.
    - Powkręcajcie już hacele - krzyknął pan Paweł z pierwszego boksu.
    - O, na pewno nie - Karolina postanowiła, że tym razem nie da się oszukać
    - Dlaczego nie?! - Żółwik zapomniał o historii z hacelami - tutaj jest trawiasty hipodrom, bez haceli będzie ci się ślizgać, dawaj, wkręcamy.
Przyniosła z niebieskiej skrzynki garść haceli i srebrny klucz.
- Weź kopystkę i podnieś jej nogę - poleciła Karolinie.
Karolina posłusznie wykonała polecenie i ku swojemu zdziwieniu zobaczyła piękną srebrną podkowę przybitą do końskiego  kopyta.
    - O! - zdziwiła się - wczoraj nie miała!
    - Pan Paweł kuł ją jeszcze wczoraj wieczorem, trzymaj tę nogę! - Żółwik przykucnął, ostrym końcem kopystki przeczyścił dwa niewielkie otwory na końcach podkowy. Do otworów wkręcił hacele, po czym każdego dokręcił jeszcze kluczem.
    - Będzie chodziła na obcasach jak prawdziwa dama - nasunęło się Karolinie skojarzenie.
    - Nie gadaj, tylko podnoś drugą nogę - Żółwikowi doświadczenie mówiło, że zaraz się okaże, że już nie ma czasu - te obcasy mają się wbijać w ziemię.
Karolina podniosła drugą nogę, potem trzecią i czwartą. Kończyły wkręcać hacele, kiedy prawie biegiem wpadła do stajni pani Marta.
    - Open zaczyna się o godzinie jedenastej, Matylda trzecia, Karolina piąta, Sabrina trzydziesta trzecia, Natka trzydziesta piąta - powiedziała zdyszana - dziewczynki, szybciutko się przebierać i idziemy na parkur! Żółwiku, pomóż Karolinie! Filip! Gdzież on się znowu podział!
    - Jestem, wiem, przyniosłem - Filip stał za panią Martą ze znudzoną miną, w każdym ręku trzymał siodło; beznamiętnie wpatrując się w sufit, wyrecytował monotonnym tonem - osiodłać Fany i Miniaturkę, tylko przy Fany uważać na kłąb i starannie położyć na nim żel, żeby się nie odwaliła, uważać przy dociąganiu popręgu, żeby się skóra nie zmarszczyła, bo jest gorąco i może się odparzyć od popręgu i za nic nie pozwolić jej się schylać, kiedy już dociągnę popręg i nie zapomnieć o podogoniu dla Miniaturki, żeby jej się siodło nie zsunęło po skoku, a jak je już osiodłam, to przyprowadzić na rozprężalnię, tylko uważać przy przechodzeniu przez drogę, bo tu niektórzy jeżdżą jak wariaci.
    - Kochany jesteś - pani Marta roześmiała się i pocałowała Filipa w czoło - biegiem baby, jak się przebierzecie, to przyjdźcie na parkur, ja tam będę czekać.
Dziewczynki pobiegły do koniowozu. Karolina przymierzała już cały strój tego samego dnia, kiedy Żółwik go przywiózł. Wszystko mniej więcej pasowało, chociaż Żółwik był od niej troszkę wyższy. Gotowe stanęły jeszcze przed koniowozem, Matylda poprawiała Karolinie plastron, a Żółwik otrzepywał jej rajtrok z końskich włosów, które jak zawsze były wszechobecne. Basia stała obok, wpatrzona w dziewczynki jak w obraz
    - Wyglądacie przepięknie - powiedziała rozmarzona - jak z jakiegoś filmu!
    - Niedługo ty też tak będziesz wyglądać - odpowiedziała Matylda, jak gdyby było to coś zupełnie oczywistego - idziemy!

Co wolno, a czego nie, założyć na konia w konkurencji Skoki przez Przeszkody? >>sprawdź<<

Dziewczynki ruszyły w stronę parkuru, tylko Basia - porażona słowami Matyldy - stała jak wmurowana. Czy Matylda czyta w jej myślach? No bo skąd mogła wiedzieć, o czym teraz Basia najbardziej marzy? No i skąd wie, że ona też... Pan Mikołaj ciągle powtarza, że żeby coś osiągnąć, to wystarczy tylko ciągle o tym myśleć! A Basia nie myśli teraz o niczym więcej, zobaczymy więc, czy się sprawdzi. Ruszyła galopem z lewej nogi, najechała równiutko na dwóch wodzach na śmietnik, wykonała piękny skok i po chwili szła już z dziewczynkami podniecona tym, co zaraz miała zobaczyć.
Do parkuru szło się może dwie minuty. Z daleka słychać było muzykę dochodzącą z tamtej strony, jednak widok, jaki zobaczyły, kiedy doszły, spowodował, że Basia otworzyła buzię, a pod Karoliną ugięły się nogi.
Zobaczyły wielki zielony plac otoczony trybunami, kolorowymi namiotami, wszędzie pełno było pstrokatych reklam, a w rogu stała ogromna jak dom puszka coli, dookoła powiewały na lekkim wietrze dziesiątki przeróżnych flag. Przeszkody rozstawione na parkurze były sto razy bardziej kolorowe od tych, które skakali kilka dni temu w klubie, no i sam plac był chyba jak lotnisko! 
Matylda i Żółwik dopiero po chwili zauważyły, że dziewczynki stanęły jak wryte.
    - No, Karolina! Rusz się! - Matylda zaczęła się denerwować, bo pani Marta machała do nich zniecierpliwiona.
    - Potem sobie popatrzysz!
    - Ja tam nie wyjadę - jęknęła Karolina, nie potrafiąc zrobić kroku w żadną stronę.
    - Na razie to musisz tam tylko wyjść na nogach – Basia oprzytomniała trochę - no idź -dodała, popychając lekko koleżankę - wszystko będzie dobrze, nie martw się!
Karolina zastanawiając się przez cały czas, co ona tu robi, ruszyła w stronę pani Marty, która zdążyła już podejść do ogrodzenia.
    - Chodź, Sarenka, chodź! Bo nie zdążymy rozprężyć konia! - ponaglała pani Marta spokojnym, dodającym otuchy głosem. 
    - Matylda, ty przejdź szybko ten parkur - Mówiła pani Marta, kiedy szły w stronę kiosku stojącego na wysokich słupach z napisem "Jury" - jest łatwy, uważaj tylko na szereg, wejście okserem od koni prosto na tę cholerną coca-colę, tam ci się na pewno przyjrzy. Szereg na dwie, jest siedem dwadzieścia, powinno pasować. Jak obejrzysz, biegnij szybko do Filipa i weź od niego Miniaturkę, a on niech siada na Fany, mam nadzieję, że wziął toczek, zacznijcie kłusować beze mnie.

Dziś już nie jeździ się w toczkach tylko w kaskach.
O ateście kasków jeździeckich  >>kliknij<<
Jak dopasować kask jeździecki >>kliknij<<

Karolina czuła, jak cierpnie jej skóra na plecach. Nie zrozumiała niczego, co pani Marta mówiła do Matyldy, no - prawie niczego, zrozumiała "szereg na dwie", ale nie miała zielonego pojęcia, jak to zrobić. Po co ona tu w ogóle przyjechała, na pewno będzie kompromitacja.
    - Coś taka blada? - wesoły głos pani Marty wyciągnął ją z ponurych myśli – uśmiechnij się, Sarenka, wszystko będzie dobrze! Obiecuję.
Stały przez chwilę na środku parkuru, pani Marta rozejrzała się jeszcze dookoła i zaczęła:
    - Wjeżdżamy tamtędy, widzisz tamten szlaban?
    - Ehe - odpowiedziała tylko Karolina.
    - Do tego miejsca dojeżdżamy kłusem i tutaj się zatrzymujemy - pani Marta mówiła spokojnym głosem, jak gdyby to wszystko to była bułka z masłem - kłaniamy się. Pokazywał ci Żółwik, jak masz się ukłonić?
    - Ehe - odpowiedziała Karolina po swojemu.
    - Dobrze, tylko pamiętaj, nie kłaniasz się publiczności, tylko sędziemu, który będzie siedział tam, na tej budce. Zaraz, kto jest dzisiaj głównym? Aha, Bogdan, to na pewno będzie w kapeluszu. Kiedy sędzia wstanie i zdejmie na chwilę kapelusz, to znaczy, że możesz ruszać. Ruszysz sobie kłusem, tutaj - pani Marta zatoczyła ręką koło - będziesz sobie kłusować tak długo, aż nie dostaniesz sygnału, rozumiesz?
    - Ehe, jakiego sygnału?
    - Sygnał może być różny, tutaj będzie gwizdek. Więc jak usłyszysz gwizdek, zagalopujesz i jedziesz tak...
Pani Marta szła z Karoliną po kolei - tak jak miała jechać. Co dwie przeszkody zatrzymywały się i Karolina powtarzała od początku. Kiedy doszły do szeregu, pani Marta powiedziała:
    - Tutaj równiutko na dwóch wodzach, z daleka, żebyś nie ścięła tego zakrętu, tam aż spod ogrodzenia.
    - Tu wiem i szereg na dwie - Karolina chciała pokazać chociaż trochę własnej inicjatywy.
    - Zwariowałaś?! Kto ci tak powiedział?!
    - No przecież pani mówiła Matyldzie - Karolina poczuła się nieco zbita z tropu.
    - Sarenka, ty na razie słuchaj i pytaj - roześmiała się pani Marta - sama nic nie wymyślaj. To jest normalny szereg na jedno foulée, na siedem dwadzieścia, dwa foulée musi tu zrobić Miniaturka, bo jest dużo mniejsza od innych koni. Ty sobie na razie nie zaprzątaj tym głowy, Fany zrobi za ciebie wszystko sama, ty tylko nie pomyl kolejności przeszkód!
    - Dobrze - odpowiedziała Karolina - to jedziemy tak: kłaniamy się, ruszamy kłusem, czekamy na sygnał....
    - Świetnie - powiedziała pani Marta, kiedy Karolina wymieniła wszystkie przeszkody bez pomyłki - po szeregu jedzie- my jeszcze prosto, do celowników, przechodzimy do kłusa i zjeżdżamy. Dobrze przejdź sobie jeszcze raz cały parkur i biegnij do konia.
Karolina wykonała posłusznie polecenie. Szła przez cały parkur tak jak zapamiętała, spoglądając od czasu do czasu na panią Martę, która stała na środku i kiwała z aprobatą głową za każdym razem, kiedy tylko Karolina na nią spojrzała.
    - Świetnie! - usłyszała, kiedy podeszła z powrotem do pani Marty - biegnij do konia, ja przejdę jeszcze parkur z Sabriną i Natką i zaraz tam przyjdę.
Rozprężalnia była już pełna koni. Karolina stanęła bezradnie przy ogrodzeniu i usiłowała znaleźć wzrokiem Fany. Widziała Matyldę kłusującą na Miniaturce, ale Fany nie mogła dostrzec
    - Bierzesz tę chabetę? - usłyszała nagle tuż za sobą i ktoś tracił ją w plecy. Odwróciła się gwałtownie i niemal dotknęła nosem nosa Fany, która swoim zwyczajem dopominała się cukru.
    - Sam jesteś chabeta - odpowiedziała bez namysłu.
    - Che, che! - zaśmiał się Filip - nie złość się, ja też ją bardzo lubię. Dużo na niej wygrałem - dodał i zeskoczył z konia - strzemion nie ruszałem, są takie jak miałaś.
Karolina podeszła do konia, zastanawiając się, czy dzisiaj uda jej się na nią wydrapać, kiedy usłyszała za plecami:
    - Dawaj nogę.
Obejrzała się z wdzięcznością, zgięła lewą nogę w kolanie, odbiła się prawą i poczuła, jak jakaś siła unosi ją nad siodło.
    - Dzięki, Filip - powiedziała i ruszyła w stronę Matyldy, bo pani Marta powiedziała jej, że jak nie będzie sama wiedziała co robić, to ma robić to samo, co Matylda.
Matylda kłusowała po przeciwnej stronie rozprężalni, więc Karolina postanowiła skrócić sobie drogę prosto przez środek. Kiedy już tam prawie była, usłyszała, że ktoś krzyknął "uwaga okser!", ale jakoś nie pomyślała, że to może być do niej, dopiero kiedy tuż przed nosem Fany wylądował jakiś koń, gwałtownie zebrała wodze i zatrzymała klacz. Serce zaczęło jej bić jak oszalałe, bo uświadomiła sobie, co by było, gdyby znajdowała się kilka kroków dalej. Koń skaczący właśnie przeszkodę musiałby się z Fany zderzyć.
    - Jak jeździsz, ślepoto - usłyszała za sobą głos, należący chyba do tego kogoś, komu zajechała drogę.
    - Przepraszam - odpowiedziała szybko i ruszyła kłusem w stronę Matyldy.
    - Karolina, musisz uważać - Matylda widziała całe zajście - miejmy nadzieję, że żaden sędzia tego nie widział, bo mogłabyś dostać dyskwalifikację na całe zawody i pierwszy start diabli by wzięli.
    - Nie widziałam go - odpowiedziała przerażona Karolina.
    - Dobrze, że nic się nie stało - Matylda próbowała ją trochę uspokoić - naprawdę musisz uważać, tutaj pani Marta nie może nikomu kazać, żeby na ciebie uważali. Najważniejsze, żeby nigdy nie przejeżdżać za przeszkodami rozprężeniowymi, zawsze ktoś przez nie skacze.
    - Dobrze, już nigdy tak nie pojadę - powiedziała bliska płaczu Karolina - ja chyba w ogóle wolałabym jechać do domu.
    - Nie marudź, tylko zacznij zagalopowania, Filip już długo na niej kłusował - Matylda próbowała trochę ją uspokoić-o, pani Marta już idzie.
Żaden przykry incydent na szczęście już się nie powtórzył. Rozprężenie konia przed konkursem było podobne do normalnej jazdy ze skokami, tyle że dwie przeszkody stojące na środku ustawione były nie jedna za drugą, a obok siebie i wolno było je skakać tylko w jedną stronę.
Wszystko było jak zwykle. Najpierw skakały przez koperty, później było kilka skoków przez stacjonatę, potem pani Marta kazała skoczyć stacjonatę, obgalopować dokoła i skoczyć okser.

    - Rozpoczynamy konkurs numer jeden - dobiegło z głośników - będzie to konkurs klasy LL dokładności bez rozgrywki, wysokość przeszkód w tym konkursie to osiemdziesiąt centymetrów, dystans 320 metrów, tempo 300 metrów na minutę. Norma czasu wynosi 62 sekundy. Na start prosimy pierwszego konia, a będzie nim reprezentant gospodarzy...
    - Boże, o czym oni mówią? - Karolina zatrzymała konia obok pani Marty - ja nic z tego nie rozumiem! To co ja teraz mam robić?
    - Sarenka, przecież powiedziałam ci, o czym masz myśleć - pani Marta zupełnie nie przejęła się niezrozumiałymi słowami padającymi z głośnika - nic się nie zmienia w stosunku do tego, o czym mówiłyśmy. Najważniejsze teraz jest tylko to, żebyś nie pomyliła parkuru. Zmieniłam kolejność na liście, pojedziesz po Matyldzie tylko jeden raz, zjedziesz i za chwilę pojedziemy drugi raz. Głowa do góry!
Karolina chciała "głowę do góry", ale nic jej z tego nie wychodziło. Kiedy megafony zapowiedziały, że przygotować ma się Miniaturka, już chciała zsiąść z konia, ale w tym momencie pani Marta krzyknęła:
    - Karolina, skocz jeszcze stacjonatę i okser i podjedź do wejścia!
Polecenie zabrzmiało tak stanowczo, że przestała myśleć o zsiadaniu. Zresztą skakania na rozprężalni już się zupełnie nie bała. Najechała na stacjonatę, skok był łatwy jak wszystkie do tej pory, objechała rozprężalnię, jeszcze jeden skok, tym razem okser, też bez żadnych problemów, do kłusa, do stępa.
Pani Marta stała już przy wjeździe na parkur, mówiła jeszcze coś do Matyldy, kiedy Karolina podjechała, usłyszała tylko:
    - No jedź! - i pani Marta klepnęła Miniaturkę po zadzie.
    - Sarenka, patrz dokładnie, w jaki sposób jedzie Matylda, i powtarzaj sobie przeszkody - usłyszała, kiedy Fany stanęła dokładnie w tym miejscu, w którym przed momentem stała Miniaturka - wszystko będzie dobrze, pamiętaj!
    - A na starcie witamy już Miniaturkę - zabrzmiały megafony - przygotuje się Fany.
Miniaturka ruszyła galopem. Bezbłędnie pokonała pierwszą i drugą przeszkodę.
    - Teraz w lewo i zielona - pomyślała Karolina, a Miniaturka skręciła w lewo i pokonała zieloną przeszkodę. - Teraz prosto, niebieska i na prawo czerwona - Miniaturka zdawała się wykonywać wydawane w myśli polecenia Karoliny. Tak było już do końca przejazdu. 
    - Chyba umiem - pomyślała.
    - Miniaturkę zobaczymy w jeszcze jednym przejeździe - zapowiedział głos z megafonów - następnym koniem będzie Fany - powtórzył.
    - Boże, moja Fany - dotarło do Karoliny – wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze - powtarzała sobie w kółko słowa pani Marty.
Drugiego przejazdu Miniaturki już nie widziała, a w każdym razie nie była w stanie myśleć, gdzie teraz powinna jechać. Nagle szlaban przed koniem podniósł się.
    - No, mała, wszystko będzie dobrze - usłyszała znowu, a koń popędzony klepnięciem po zadzie ruszył przed siebie. Kątem oka zobaczyła jeszcze zjeżdżającą kłusem z parkuru Miniaturkę. Matylda uśmiechnięta jak nigdy i z całej siły klepała swojego konia po szyi.
    - Trzymaj się, Karolina! - krzyknęła, kiedy konie się mijały.
Karolina dojechała do miejsca, w którym pani Marta kazała się jej ukłonić. Zatrzymała konia i zrobiła wszystko, co ćwiczyły wczoraj z Żółwikiem. Odstawiła prawą rękę, tę z palcatem, od siebie i skinęła najmocniej jak tylko potrafiła głową, żeby sędzia, który był przecież daleko, na pewno zobaczył. Chyba zobaczył, bo wstał i zdjął kapelusz.
    - Co teraz?! Ach, ruszyć kłusem i... i... i czekać! Ale na co czekać? Na co czekać?!
    - Czekaj na sygnał! - usłyszała krzyk pani Marty.
    - Aha, są różne rodzaje sygnału, tu będzie gwizdek - przypomniała sobie -  ma być gwizdek, ma być gwizdek, dlaczego oni nie gwiżdżą?
Oczekiwanie na gwizdek trwało całą wieczność, a Karolina coraz bardziej się denerwowała. Zaczynała drugie kółko, kiedy wreszcie długi dźwięk gwizdka przeszył ją całą. Naprowadziła konia na pierwszą przeszkodę i z całych sił ścisnęła łydki. Fany ruszyła w jakimś szaleńczym tempie, kręcąc nerwowo ogonem. Karolina jeszcze nigdy tak szybko nie galopowała. Nawet nie wiedziała, kiedy przeskoczyły pierwszą i drugą przeszkodę, teraz szybko w prawo, szybko w lewo, szybko, szybko, następna, następna, a teraz?
    - W prawooo! - usłyszała głos pani Marty, odcinający się od niezrozumiałego gwaru ludzi i megafonów.
    - Aha, w prawo, szybko w prawo - myśli przelatywały jej przez głowę jak błyskawice.
    - W to drugie prawooo! - znowu krzyk pani Marty
    - Aha, skręciłam nie w tę stronę - gwałtownie ściągnęła wodze, prawie w miejscu zawróciła konia i popędziła w kierunku ostatniego szeregu. Dwa skoki i KONIEC!
Galopowała jeszcze przez chwilę, ale już nie ściskała łydek z całych sił i koń wyraźnie zwalniał, w końcu przeszedł do kłusa. Powoli zaczynała rozumieć słowa dochodzące z megafonów:
    - Szkoda, że czas w tym konkursie nie decyduje o zwycięstwie, bo zawodniczka uzyskała czas rewelacyjny - mówił wesoły głos - cztery punkty karne. Na start prosimy Persi, przygotuje się ponownie Fany.
Przy wyjeździe stała pani Marta. Karolina spodziewała się pochwały za ukończony prawie bezbłędnie przejazd, ale trochę się przeliczyła.
    - Młoda, czy ty chcesz zabić siebie i konia? - pani Marta wcale nie była miła jak przed startem - ile razy mam ci powtarzać "nie pędź!"? Zrób małe kółeczko stępem i podjedź tutaj.
Karolina posłusznie wykonała polecenie. Kiedy podjeżdżała z powrotem do wjazdu, poprzedni koń kończył już swój przejazd.
    - Sarenka, a teraz dokładnie tak jak na treningu! - pani Marta znowu była miła - Spokojny galop! Siedzisz sobie w półsiadziku, a jak coś, chwytasz się grzywy. I nie pędź! No! - dodała i klepnęła swoim zwyczajem konia po zadzie.
Tym razem nie było już takiej tremy. Oczekiwanie na gwizdek też nie trwało tak długo jak za pierwszym razem. Fany galopowała równo i spokojnie pokonywała kolejne przeszkody. Karolina miała wrażenie jak podczas drugiego przejazdu na treningu, że Fany już sama wie, gdzie należy zakręcić.
    - I brawo, proszę państwa - rozległo się nad parkurem, kiedy para minęła celowniki - drugi przejazd już bardzo ładny. Zero punktów karnych, zobaczymy więc tę parę jeszcze podczas dekoracji. A teraz na start prosimy ponownie Persi.
    - Teraz było nieźle - usłyszała Karolina, zjeżdżając z parkuru - to dobre dla niej tempo.
    - Jutro będzie całkiem dobrze! - odpowiedziała szczęśliwa i już pełna zapału - i jutro mają przyjechać rodzice - dodała - im na pewno też się spodoba.
Konkurs trwał jeszcze ponad godzinę, a kiedy wreszcie się skończył, do dekoracji poproszono dwunastu zawodników. Karolina będzie jeszcze setki razy wyjeżdżać do dekoracji, ale pierwszej ceremonii nie zapomni nigdy. Była tak dumna i szczęśliwa, że kiedy sędzia przypinał Fany flots, łzy same pociekły po policzkach.
    - Gratuluję, nieczęsto zdarza się taki debiut - pan sędzia wyciągnął do Karoliny rękę - rozumiem, że te łzy to ze szczęścia?
    - Tak- chlipnęła, ściskając rękę sędziego z całej siły.
    - Życzę wielu zwycięstw - sędzia uśmiechnął się i poszedł pogratulować następnym zawodnikom.
Karolina miała teraz chwilkę czasu, żeby spojrzeć na trybuny, na których po przeciwnej stronie ogrodzenia oddzielającego konie od publiczności zgromadziło się sporo osób. Na wysokości Karoliny stali prawie wszyscy klubowicze. Oparta o ogrodzenie Basia też miała łzy w oczach. Była szczęśliwa, że Karolina wygrała, ale i marzyła, żeby kiedyś znaleźć się wśród zwycięzców. Jak niedługo miały się te marzenia zrealizować, nie przypuszczała jednak nawet ona.

Do czego uprawnia Odznaka Jeździecka PZJ - JEŻDŻĘ KONNO i jakie są wymagania egzaminacyjne?>>tutaj możesz się tego dowiedzieć <<

c.d.n.