Część III Rozdział dziesiąty - Niedziela

Część III

X

 

    W niedzielę wszystko było poprzestawiane. Rano odbywały się pierwsze nawroty finałów, ale ponieważ dzieci z grupy A jechały tylko jeden nawrót, dzień zaczynał się od grupy B. Matylda pogodziła się już z tym, że nie może jechać na Berku. Miniaturka robiła, co mogła. Było lepiej niż wszyscy się spodziewali. Pierwszy nawrót z dwiema zrzutkami na niezwykle trudnym parkurze w każdej innej sytuacji zostałby uznany za sukces. Po pierwszym nawrocie finału Matylda zajmowała siódme miejsce. Dostała się więc do finałowej dziesiątki i na pewno będzie startować w drugim nawrocie finału po południu. Ale kiedy jechało się po medal, trudno się cieszyć.

Filip zasnął wczoraj wcześniej niż zwykle. Podły nastrój zastąpiło zmęczenie i wieczorem nie chciało mu się nawet oglądać filmu. Obudził się za to w nastroju zdecydowanie lepszym. Nie było już śladu po smutnych myślach, tylko pewność, że dzisiaj wszystko będzie dobrze. To nic, że nie ma już prawie szans na medal, ale wie, że musi pojechać najlepiej jak potrafi!

W pierwszym nawrocie finału zawodnicy startowali w odwrotnej kolejności do zajmowanych miejsc. Czyli ten, kto był ostatni, jechał pierwszy, a ten, kto był pierwszy, jechał ostatni. Do startu Romka nikomu nie udało się pokonać parkuru bezbłędnie. Przeszkody poustawiano jak na finał Mistrzostw Polski przystało. Dużo pułapek, trudnych najazdów, do tego niezwykła atmosfera i wypełnione po brzegi trybuny, telewizja z wielkimi kamerami ustawionymi na specjalnych konstrukcjach. Skóra mogła ścierpnąć od samego patrzenia na hipodrom, a co dopiero, kiedy trzeba było wyjechać przed tych wszystkich ludzi i pojechać konkurs.
Romek jechał już właściwie na luzie. Trenował najkrócej ze wszystkich i świetnie wiedział, że nikt nie może od niego zbyt wiele oczekiwać. Dlatego kiedy pokonał parkur bez zrzutki, cała ekipa wyskoczyła w górę z radości. Zresztą na trybunach też rozległy się gromkie brawa, bo był to pierwszy bezbłędny przejazd w grupie E.
Kolejnym zawodnikom nie udawało się jednak powtórzyć bezbłędnego przejazdu. Każdy robił przynajmniej jedną lub dwie zrzutki. Kiedy przyszła kolej na Filipa, pani Marta pobladła. Stała oparta na barierce i podczas każdego skoku wyrzucała lewą nogę w górę, jak gdyby to mogło pomóc koniowi, by nie dotknął przeszkody. Filip jechał zupełnie inaczej niż poprzedniego dnia. Nie było już żadnego zachwiania równowagi, żadnego szarpnięcia. To był naprawdę piękny, równy przejazd - pan Michał pogratulował pani Marcie, kiedy Filip minął celowniki
    - Jeżeli drugi nawrót też tak pojedzie, to niejedno może się zdarzyć! - dodał.
Do końca konkursu były jeszcze cztery konie, jeden z jedną zrzutką - tak jak Filip - i trzy z czystym do tej pory kontem. Dziewczynki siedziały na ziemi pod żywopłotem. Filip powiedział Żółwikowi, że sam występuje Crazy, więc Żółwik siedział z nimi.
    - Dobra, dziewczyny, dmuchamy - odezwał się Żółwik, kiedy wjechał następny zawodnik.
    - Co znaczy,,dmuchamy"? - Basia nie zrozumiała.
    - Normalnie: kiedy będzie skakał, mocno dmuchamy, żeby spadł drag - tłumaczył Żółwik - to czasem pomaga.
    - Aha - Krecik zaczynał rozumieć - oni będą mieli zrzutki, a Filip nie miał i wtedy ich wyprzedzi?
    - Bystra jesteś - stwierdził tylko Żółwik i zaczął dmuchać, bo nie było już czasu - tylko nie mówcie nic panu Mikołajowi, bo on udaje, że się strasznie złości, kiedy inni dmuchają.
Na ile pomagało dmuchanie, a na ile trudny parkur - trudno powiedzieć, faktem jest, że tylko w jednym wypadku dmuchanie nie dało rezultatu. Bezbłędnie pokonał parkur jedynie siwy Pegaz.
Istna rzeź niewiniątek - jak ktoś nazwał pierwszy nawrót finału - okazała się szczęśliwa dla Romka, bo awansował na dziesiąte miejsce i mógł jechać drugi nawrót, ale przede wszystkim dla Filipa, bo dzięki czystemu przejazdowi wszedł do strefy medalowej. Po pierwszym nawrocie była jedna zawodniczka bez punktów karnych i trójka z jedną zrzutką, czyli czterema punktami.
    - Gdyby Filip nie zrobił żadnej zrzutki - liczyła Basia - a inni zrobiliby zrzutki, najlepiej po dwie, to zapewne by wygrał!
    - Gdyby babcia miała wąsy, to byłaby dziadkiem - Żółwik myślał rozsądnie - Pegaz raczej nie zrobi zrzutki, ale jeszcze możemy walczyć o brąz!
    - Brązowy medal to też fajnie - Krecik cieszyłby się z każdego medalu - będziemy musiały dmuchać jeszcze mocniej!     
     - Jeszcze mocniej to będziemy musiały trzymać drągi Filipowi - Żółwik znał zasady wspomagania zawodników - bo teraz to jemu będą dmuchać.
    - A jak to się trzyma? - Basia zrobiła wielkie oczy.
    - Normalnie - Żółwik tłumaczył cierpliwie - podnosisz ręce jak gdybyś naprawdę trzymała drag, zaciskasz zęby i patrzysz na dragi na przeszkodzie, przez którą akurat skacze.
    - I to pomaga? - Krecik jakoś nie był do końca przekonany.
    - Najczęściej pomaga - Żółwik nie miał wątpliwości - chyba że na którejś przeszkodzie za mało się skupisz. Ale jak będziemy trzymały wszystkie, to zawsze komuś się uda!
    - A jak oni będą mocniej dmuchać? - Basia czuła coraz większe podniecenie.
    - To spadnie i nie będziemy miały medalu - odpowiedź była tylko jedna.
    - Jak będziemy trzymać z całej siły, to nie zdmuchną - Krecik był już nastawiony bojowo - musimy jeszcze trzymać Sabrinie, Matyldzie i Romkowi, mamy dzisiaj dużo pracy!
    - A ja najwięcej! - Żółwik zerwał się gwałtownie - Crazy już pewnie w boksie, a ja sobie tutaj siedzę.
Dziewczynki też pobiegły za Żółwikiem, bo przecież każda miała jakieś obowiązki. Nie dobiegły jednak daleko. W przejściu do stajni stał jakiś facet wielki jak góra, w czarnym uniformie i z groźną miną. Ręką zastawił przejście.
    - Tutaj przejścia nie ma, proszę wrócić na trybuny - odezwał się beznamiętnym głosem.
    - Ale my musimy do stajni - Żółwik próbował ominąć wielkiego faceta.
    - Przykro mi - facet nie miał zamiaru ich wpuścić - tutaj publiczności wchodzić nie wolno - proszę na trybuny.
    - Publiczności? - Basia poczuła się obrażona - my nie jesteśmy żadna publiczność! My jesteśmy EKIPA!
    - Ekipy mają identyfikatory- odpowiedział facet tym samym beznamiętnym głosem.
    - No jasne! - Żółwik odetchnął z ulgą - my też mamy, tylko w koniowozie! Możemy wejść?
    - Przykro mi - odpowiedział ochroniarz - identyfikatory muszą być przypięte.
Dziewczynki rzeczywiście miały piękne identyfikatory z napisem,,Mistrzostwa Polski" i z wpisanym własnym nazwiskiem. W czwartek nawet miały je przypięte, ale w piątek schowały sobie do plecaków, żeby nie zgubić.
    - Jak mamy przypiąć, kiedy do koniowozu nie chce pan nas wpuścić? - Żółwik wziął pertraktacje na siebie.
    - Macie problem - kiwnął głową ochroniarz - ale to nie jest mój problem.
    - A mogłaby wejść jedna z nas? - Krecik szukał jakiegoś rozwiązania - a reszta tutaj poczeka?
Ochroniarz był jednak nieugięty. Powiedział, że nie będzie ryzykował utraty pracy, i żeby sobie stąd poszły, bo właściwie tutaj też nikt bez identyfikatora nie powinien się znaleźć. Dziewczynki próbowały przeleźć przez płot, ale tam natychmiast pojawił się inny ochroniarz. Stali wszędzie. Stajnia i parking dla koniowozów zmieniły się nagle w niedostępną twierdzę. Na trybunach przybywało widzów, zbliżał się czas finału grupy A, Sabrina została tam sama, pewnie Matylda też potrzebuje pomocy, a one tutaj wszystkie nie mają się jak dostać do stajni.
    - Pan Mikołaj mówił, żebyśmy przypięły dzisiaj te identyfikatory - przypomniał sobie Krecik.
    - A gdybyśmy zgubiły? - zaoponowała Basia - tak to przynajmniej na pewno mamy.
    - I strasznie dużo ci z tego przyszło! - Żółwik robił się coraz bardziej nerwowy - pani Marta da nam za swoje! 
    - Najpierw to musimy się tam dostać - zauważył rezolutnie Krecik.
    - To lepiej coś wymyślmy i to szybko!
    - Ktoś musi nam przynieść te identyfikatory - wymyślanie było mocną stroną Krecika - musimy stanąć przy płocie i zawołać kogoś znajomego, kto będzie w środku.
To był jedyny rozsądny pomysł. Pobiegły znowu w okolice bramki, przy której stał ten okropny ochroniarz. Trochę obawiały się do niego zbliżyć, więc stanęły opodal przy płocie. Płot był jednak wysoki i nawet stawanie na palcach niewiele pomagało, bo tylko Żółwikowi wystawała zza niego głowa. Za płotem kręciło się sporo osób, ale Żółwik nikogo nie znał na tyle, żeby go wysłać do koniowozu. Czas uciekał i dziewczynki powoli wpadały w panikę. Pani Marta zaraz pomyśli sobie, że znudziło im się pomaganie, akurat tuż przed finałem.
Ratunek przyszedł z najmniej oczekiwanej strony. Do bramki podszedł pan doktor, który w czwartek robił przegląd koni.
Dziewczynki musiały wyglądać chyba na bardzo przestraszone. bo podszedł do nich i zapytał:
    - Coś się wam stało?
    - Nie, tylko zostawiłyśmy identyfikatory w koniowozie - Żółwik pierwszy wymyślił, że doktor może im pomóc - a ten pan nie chce nas teraz wpuścić do stajni.
    - A nas tam potrzebują- dodała Basia - bo Sabrina zaraz jedzie konkurs.
    - I pani Marta będzie na nas zła, że nas tam nie ma - Krecik wszedł Basi w słowo.
    - Wy jesteście od pani Marty? - zapytał doktor - to chodźcie, spróbujemy coś załatwić - dodał, nie czekając na odpowiedź. Podeszli razem do ochroniarza, pan doktor uśmiechnął się nawet do niego. Dziewczynki były nadal naburmuszone, bo jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie, niech sobie nie myśli.
    - Czy ze mną te miłe panienki mogą wejść? - zapytał doktor ochroniarza - one naprawdę są uczestnikami tych zawodów.
    - Ja tam nie wiem - ochroniarz był nieustępliwy - był rozkaz, żeby bez identyfikatorów nikogo nie wpuszczać. Tutaj co chwila ktoś chce wejść i opowiadają jeszcze bardziej niestworzone rzeczy.
    - A gdybym ja na chwileczkę dał swój identyfikator jednej z panienek? - zapytał doktor, zapinając równocześnie identyfikator Żółwikowi.
    - Ja tam nic nie widziałem - ochroniarz trochę zmiękł - bo ona nie wygląda na "Lekarza Zawodów".
Żółwik nie próbował się wdawać w dalsze rozmowy. Kiedy tylko doktor zapiął jej plakietkę, sprytnym ruchem ominęła wielkiego faceta i najszybciej jak umiała pobiegła do koniowozu. W kilka chwil była z powrotem. Grzecznie podziękowała doktorowi, oddając mu jego identyfikator, a dziewczynki błyskawicznie zapięły swoje.
Tym razem ochroniarz odsunął się z przejścia, udając, że nie widzi triumfalnych min. Przez bramkę przeszły powoli, ale tuż za nią puściły się co sił w nogach. W stajni przywitała ich pani Marta
    - Na was naprawdę można liczyć - powiedziała zgoryczą. Zaczęły przekrzykiwać się, wyjaśniając, że naprawdę są niewinne, i że wielki facet, i że może zapytać pana doktora, i że one to by nigdy, i w ogóle...
    - O ile sobie przypominam, Mikołaj prosił was dzisiaj, żebyście przypięły identyfikatory?- skwitowała tłumaczenia pani Marta - zdaje się, że po to są?
Dziewczynki nie próbowały już dłużej się tłumaczyć. Pani Marta była jakaś inna niż normalnie, trochę obca i chyba bardzo zdenerwowana.
Krecik wyjechał na Tip Topie na rozprężalnię, a Sabrina poszła z panią Martą na parkur. Napięcie chyba dotarło już także do Sabriny. Była to być może sprawka pucharów, które organizatorzy wystawili na wielkim, przykrytym zielonym suknem stole, tuż przed główną trybuną. Błyszczały w prześwitującym przez chmury słońcu jak starożytny skarb i nie było chyba nikogo, na kim nie zrobiłyby wielkiego wrażenia. Pani Marta nie musiała ani razu powtórzyć "skup się, Sabrinka". Sabrina chyba pierwszy raz w życiu czegoś naprawdę chciała. Chciała wygrać puchar i zdała sobie sprawę, że jest to możliwe. Słuchała każdego słowa pani Marty i za wszelką cenę starała się wszystko zapamiętać. Kiedy czegoś nie rozumiała, nie myślała jak zwykle "jakoś to będzie", tylko pytała, a pani Marta, trochę może zdziwiona niezwykłym zachowaniem Sabriny, spokojnie wszystko wyjaśniała. Idąc przez parkur po raz drugi, już sama, starała się za wszelką cenę iść dokładnie tą samą trasą, którą miała za chwilę jechać. Cały czas pamiętała o szerokich najazdach, o tym, że ma mocno galopować i nie zakręcać na jednej wodzy. Pani Marta nie poznawała Sabriny. W jej sercu zaczynała pojawiać się wiara, że Sabrina rzeczywiście może zdobyć medal, medal, który zmieni nonszalancki stosunek Sabriny do treningów i do życia w ogóle.
Dzieci też startowały w odwrotnej kolejności do zajmowanych miejsc, więc Sabrina, startując jako trzecia od końca, miała dużo czasu. Pani Marta była zachwycona, Sabrina była skupiona wyłącznie na koniu. Nie rozmawiała z nikim, nie myślała o niebieskich migdałach, nie trzeba było po kilka razy powtarzać poleceń, wszystko wykonywała natychmiast. Koń też wyraźnie poddał się nastrojowi, w czasie rozprężenia chodził luźny i płynnie skakał. Było dobrze, naprawdę dobrze, było najlepiej od czasu, kiedy Sabrina w ogóle zaczęła jeździć i startować.
Kiedy Sabrina wjeżdżała na parkur, wiadomo już było, że aby zdobyć brąz, wystarczy pojechać tak jak w piątek i w sobotę, a to było prawie pewne. Od srebra dzieliło Sabrinę pół punktu, to baaardzo niewiele! Trzymaj się Sabrina!
Pani Marta oceniała w myślach przejazd Sabriny. Też miała być sędzią stylu na Mistrzostwach, ale musiała się wycofać jako trener jednego z zawodników. Teraz chciała znać przypuszczalny wynik, zanim sędziowie podniosą tabliczki z ocenami.
Sabrina ruszyła - zagalopowanie i koło początkowe, zero jedynka, linia, dwójka zero, zakręt bez punktów karnych, trójka, ewentualnie pół za lekkie zachwianie równowagi, linia, czwórka zero, zakręt cały punkt, koń krzyżuje, nie!, poprawiła, pół punktu, piątka, linia, szóstka zero, piękny przejazd, zakręt i siódemka zero, Teraz wolta środkowa. Co ona robi?! W lewo! W lewo! Za późno skok przez ostatnią ósmą przeszkodę, trzy długie gwizdki, eliminacja za błąd na kole środkowym! Nikt - na czele z Sabriną - nigdy nie zrozumie, dlaczego mając już praktycznie medal w kieszeni, zrobiła koło wokół białej chorągiewki w prawo!
    - Sabrinka - pani Marta przytuliła Sabrinę, kiedy tylko dziewczynka zsiadła z konia - to był najlepszy przejazd w twoim życiu! W przyszłym roku na pewno to wygrasz!
Gdyby pozbierać wszystkie wylane w czasie Mistrzostw łzy, uzbierałoby się ich na pewno wiadro, a w tym wiadrze najwięcej byłoby łez Sabriny.
Matylda od rana chodziła obrażona na cały świat. Sprawiała wrażenie, jak gdyby miała do wszystkich żal za swoje niepowodzenie. Krecik z Basią próbowały jakoś ją pocieszyć, ale odburknęła tylko coś przykrego, więc przestały próbować. Basia podeszła do niej dopiero wtedy, gdy miała iść oglądać parkur, żeby wziąć Miniaturkę, i uciekła zaraz po jej powrocie. Drugi nawrót już niczego nie zmienił, Matylda ukończyła Mistrzostwa na siódmym miejscu. Pan Mikołaj próbował podejść do niej, kiedy zjechała z parkuru, żeby powiedzieć jej coś miłego, ale na jego widok odwróciła ostentacyjnie konia i odjechała w przeciwnym kierunku, więc nawet on przestał się Matyldą przejmować. U Matyldy smutek zamieniał się w złość, a to nie przysparzało jej przyjaciół.

c.d.n.