Część III Rozdział dziewiąty - Sobota

Część III

 

IX

 

    Sobota zaczęła się obiecująco. Sabrina pokonała parkur znowu na cztery punkty. Po dwóch półfinałach dawało jej to trzecie, medalowe miejsce. W grupie A zgodnie z przewidywaniami prowadził Piotrek, ale jego przewaga nie była tak wielka. Sabrina, bardzo z siebie zadowolona, postanowiła w nagrodę zapleść Tipkowi jeszcze ogon!

W grupie B przeszkody były wyższe niż wczoraj. Miniaturka skakała już z dużym wysiłkiem i nie udało jej się pokonać szeregu bezbłędnie. Jedna zrzutka.
     - Już jest na nią za duża - zauważył pan Mikołaj, kiedy Matylda mijała celowniki - ostatni raz na niej dzisiaj startowała.
    - Obyś miał rację - pani Marta nie ukrywała już przed nim zdenerwowania - finału i tak nie miałaby szans na niej przejechać. Jutro będzie stać jeszcze trudniej i jeszcze wyżej.
    - Nie panikujmy, wszystko będzie dobrze. Dla Berka ten parkur to pestka, nie powinien zrobić zrzutki.
    - Obyś miał rację-  powtórzyła pani Marta - zrzutką bym się nie przejmowała, na razie każdy dzisiaj miał przynajmniej jedną.
    - Nie kraczmy już - pan Mikołaj wziął głęboki oddech - idź ją rozprężyć - dodał.
Berek startował jako przedostatni. Sytuacja do jego startu była niezła. Matylda, pomimo zrzutki, była w ścisłej czołówce.
    - Skacze jak głupi - pani Marta podeszła do pana Mikołaja, kiedy skończyła rozprężać Berka - jest w świetnej formie, żeby tylko mała czegoś nie zawaliła.
Matylda wjechała na parkur mocnym galopem. Widać było, że to świetna para, można było nawet powiedzieć, że koń i jeździec stanowią jedność. Zatrzymała konia przed lożą jury. Zdecydowany, pewny ukłon. Każdy, kto patrzył na tę parę, nie mógł mieć wątpliwości - startuje faworyt. Sygnał. Matylda nie rusza jednak. Doskonale wie, że ma minutę czasu, nie należy się śpieszyć. Berek dostaje jeszcze kostkę cukru, żeby gwizdek sygnału na rozpoczęcie przejazdu kojarzył mu się z czymś przyjemnym. Spokojnie zbiera wodze, zagalopowanie ze stój. Koń pod pełną kontrolą, widać, że dla swojego jeźdźca gotów jest zrobić wszystko. Jeszcze koło przed celownikami, rytm jest już dobry. Celowniki, jedynka i zaraz dwójka, pięknie, z dużym zapasem, nie, dla tej pary nie ma tutaj przeszkody; na prawo, trójka, w pięknym stylu, na wprost żółty okser. - Nieee! to miała być stacjonata - przemknęło Matyldzie przez głowę, kiedy koń leciał już nad przeszkodą - uważaj, tu jest pułapka -przypominała sobie słowa pani Marty - trzy gwizdki, trąba! - żółta stacjonata stała obok. Boże!
    - Zawodniczka zostaje wyeliminowana za pomylenie trasy - zagrzmiało z głośników - łączny wynik po dwóch półfinałach cztery punkty karne, do łącznej klasyfikacji liczyć się będzie bowiem wynik, jaki uzyskała na swoim drugim koniu. A teraz na start poprosimy...
Matylda zjeżdżała z parkuru ze zwieszoną głową. Tuż przy wyjściu podbiegła Basia. 
    - Mam wziąć Berka? - zapytała, bo Matylda nie zsiadała z konia tak jak po każdym konkursie.
    - Spadaj! - odpowiedziała tylko Matylda i pojechała w najdalszy kąt rozprężalni, nie rozmawiając z nikim.
Przez długą chwilę jeździła po przeciwległej ścianie. Dopiero kiedy spiker podawał wyniki po drugim półfinale i wyczytał ją w grupie prowadzącej - bo nikomu nie udało się pokonać drugiego półfinału bezbłędnie - podjechała do pani Marty i pana Mikołaja, którzy stali jeszcze przy wjeździe na parkur.
    - Jutro nie pomylę - powiedziała - Berek może to jeszcze wygrać, super skakał, wszyscy mają przynajmniej po zrzutce - dodała z nadzieją.
   - Berek nie może już tego wygrać - pani Marta pokiwała smutno głową - nie ukończyłaś na nim ani jednego półfinału.     - Najczarniejszy ze scenariuszy - pan Mikołaj spojrzał na Matyldę - dlatego wczoraj tak się zdenerwowaliśmy, kiedy zrezygnowałaś. Miałem ci to wytłumaczyć dzisiaj wieczorem, ale okazuje się, że już nie muszę. To bolesna nauczka, ale zapamiętasz ją myślę - do końca życia. I nigdy więcej nie podejmiesz podobnej decyzji bez konsultacji z trenerem...
    - Nie! To niemożliwe! - zdołała tylko wykrzyknąć Matylda. Dopiero teraz dotarła do niej straszna prawda. Nie ma prawa startu na Berku w finale. Cały rok startów, cały rok pracy, świetna forma, to wszystko jest bez znaczenia.
    - Boże, co ja zrobiłam!? - pomyślała.
Dobrze wiedziała, że zaraz po Mistrzostwach musi Berka i Miniaturkę oddać młodszym, że jest już za duża na grupę B, już nigdy... Matylda długo stępowała jeszcze na Berku w najdalszym rogu rozprężalni. Wiedziała, że Miniaturka nie da rady dobrze pójść finału. Potrójny szereg wysokości 95 cm, który na pewno będzie jutro stał, jest poza jej zasięgiem. Za to Berek... Nie próbowała już nawet powstrzymywać łez, kapały na śnieżnobiały plastron, tworząc na nim coraz większą szarą plamę.
Pan Mikołaj przyglądał jej się z daleka wściekły, bo wiedział, że oprócz współczucia, nic już nie może zrobić. Dobrze wiedział, że na Mistrzostwach zawsze płynie dużo łez, ale czy te łzy płynęłyby tak obficie, gdyby przez ostatnie kilka miesięcy nie powtarzał ciągle, że medal Matyldy jest prawie pewny? Obiecał sobie wtedy, że nigdy nikomu nie będzie już wmawiał wygranej. Dorośli też bezustannie muszą się uczyć.

W grupie C i D nikt z klubu nie startował, mogli więc w spokoju obserwować zmagania innych. Siedzieli wszyscy na trybunach, kiedy ze stajni przyszła Basia.
    - Porobiłaś wszystko z końmi? - zapytała pani Marta.
    - Nie, bo Matylda powiedziała, żebym sobie poszła - odpowiedziała Basia i trochę się zaczerwieniła.
    - Jak ją znam, to powiedziała, żebyś spadała albo jeszcze gorzej - wtrącił Filip - przez jakiś czas na pewno nie będzie się dało z nią rozmawiać.
    - Ja jej chciałam tylko pomóc - odparła Basia z żalem, a może to nawet była złość - przecież to nie moja wina, że pomyliła parkur!
    - Basia, nie podoba mi się twój ton - pan Mikołaj wziął jak zwykle stronę Matyldy - dla niej to, co się stało, jest tragedią i powinniście być bardziej wyrozumiali.
    - Ciekawe, co by było, gdybym to ja tak skaszanił? - mruknął pod nosem Filip.
    - Co powiedziałeś? - pan Mikołaj nie dosłyszał.
    - Nie, nic - odpowiedział już głośno Filip - chodź, Żółwiu, trzeba powoli iść do stajni. Na mnie możesz liczyć, ja pozwolę ci wyczyścić konie, choćby nie wiem co się stało.
    - W to nie wątpię roześmiał się Żółwik i poszedł za Filipem.
Filip pod pozorem pewności siebie ukrywał strach, który paraliżował go dzisiaj już od rana. Miał żal do Mikołaja, że tak bardzo przejmował się innymi, a jego jakby nie zauważał. Ciekawe, co by było, gdyby to on - Filip - zdobył jakiś medal? A to przecież jest możliwe! Co prawda startują różne świetne konie, ale o Crazy nawet pan Michał mówił, że jest w najlepszej formie, odkąd ją zna. Pan Michał nawet powiedział na ostatnim treningu, że w niego naprawdę wierzy, i Marta też, tylko Mikołaj nie zająknął się ani słowem. A wczoraj, kiedy startował na Hetmanie, widział kątem oka, że nawet nie patrzył na jego przejazd, tylko rozmawiał z panem Krzysztofem, jak gdyby go w ogóle nie obchodził przejazd Filipa.
Wyjechał na Hetmanie, a Żółwik wziął Crazy na lonżę.

Jak prawidłowo lonżować konia? >>poczytaj<<

Plan był prosty - gdyby udało mu się przejechać bezbłędnie na Hetmanie, na Crazy już nie będzie startował, oszczędzając jej siły na finał. Jeżeli zrobi na Hetmanie jakiś błąd, osiodła klacz i wystartuje również na niej. Żeby myśleć o medalu, dzisiaj też musi mieć bezbłędny przejazd, bo inaczej przy stawce koni, które w tym roku startują, nie ma szans stanąć na podium.
Próbował rozprężać konia spokojnie jak zwykle, ale dzisiaj jakoś nic nie szło. Kiedy był już gotowy do skoków, przy przeszkodach pojawił się pan Michał. Marta patrzyła z daleka. Filip lubił rozprężać konie z panem Michałem. Kiedy coś nie wychodziło, prawie nigdy się nie denerwował, tylko coś powiedział albo zrobił i potem było już dobrze. Nawet kiedy krzyczał, to jakoś tak inaczej. Marta mówiła zawsze, że Michał ma na niego zbawienny wpływ. Rzeczywiście, pan Michał zawsze powiedział coś takiego, że potem chciało się wygrać. Dzisiaj jednak nawet pan Michał nie zmienił nastawienia Filipa. Chłopiec już dawno tak się nie bał.
Hetman skakał dobrze. Na rozprężalni nie zrobił żadnej zrzutki, fajnie galopował, pan Michał krzyknął nawet kilka razy "super!".
Kiedy wjeżdżał na parkur, serce waliło mu jak nigdy. Pierwszy skok wyszedł nawet dobrze, ale od drugiego zaczął się horror. Nie pasowały odskoki, trudno było wysiedzieć każdy skok, co będzie na szeregu? Piąty okser, za daleko, nie, jednak za blisko, przytrzymać; teraz łydka!, za wcześnie! koń odbił się całe foulée przed przeszkodą, zamachał nogami, ale doleciał, nie ma zrzutki, tylko Filip wyleciał z siodła; szybko się pozbierać, zakręt, teraz będzie ten cholerny szereg; nie dać mu skoczyć za wcześnie, przytrzymać, przytrzymać. Skok spod samej stacjonaty. Koń wyskoczył w górę, Filipa znowu wyrzuciło z siodła. Boże, jak ten okser daleko, jedno foulée nie wystarczy! Koń sam podjął decyzję, odbił się, nie doleci! Charakterystyczne uderzenie końskiej nogi o drag, zrzutka... Ile jeszcze tych przeszkód? Skok, dobrze, jeszcze jeden dobrze, zaraz celowniki...
    - Zawodnik zakończył przejazd z wynikiem czterech punktów karnych, czas w normie - dobiegło z głośników.
Do kłusa, zjechać stąd jak najszybciej! Przy wyjeździe z parkuru stał pan Michał.
    - To był najgorszy parkur, jaki kiedykolwiek widziałem w twoim wykonaniu - powiedział cicho - tak się nie da jeździć. Filip skrzywił się tylko, sam wiedział, że jechał beznadziejnie, ale... Nie ma sensu już startować na Crazy, będzie na pewno tak samo. Skierował Hetmana w drugi koniec rozprężalni, tam, gdzie wcześniej Matylda stępowała Berka. Niech oni sobie wszyscy znikną!
    - Filip! Filip! - to pani Marta - dawaj go szybko!
 Bez pośpiechu skierował konia w stronę, gdzie stała Marta i Żółwik z Crazy.
    - Powiem że nie jadę - pomyślał.
    - Pośpiesz się - powiedziała pani Marta tonem nieznoszącym sprzeciwu - potem się będziesz mazgaił.
    - Właściwie nie ma się co z nimi kłócić, już lepiej pojechać - pomyślał zrezygnowany - chociaż to i tak nic nie da. Przesiodływanie konia trwało może minutę. Żółwik zabrał Hetmana. Kiedy Filip siedział już na Crazy, pani Marta powiedziała tak cicho, że nie był pewny, czy dobrze ją zrozumiał.
    - Robisz to nie tylko dla siebie, masz to zrobić też dla mnie, dla Mikołaja i dla nich wszystkich - wskazała w kierunku Hetmana, wokół którego stały dziewczynki - wiem, że cię na to stać. Możesz kłusować, chodziła cały czas na lonży - dodała już normalnym tonem, jak gdyby nic się nie stało.
Pan Michał też nie był już na niego zły. Crazy skoczyła kilka razy, chyba mniej niż normalnie.
    - Dobra, wystarczy - pan Michał otrzepał ręce z piasku - musi mieć jeszcze siły na jutrzejszą rozgrywkę - dodał i mrugnął porozumiewawczo.
Na Crazy jechało się już chyba łatwiej.
    - Nie mierz, tylko galopuj - przypominał sobie przez cały czas słowa pani Marty i pana Michała, które powtarzali na zmianę chyba z dziesięć razy przed wjazdem. Koń skakał wspaniale. Filip nigdy nie zrozumie, jak to się stało, że spadł drąg z oksera w szeregu. Zrzutkę zwykle się czuje, słychać uderzenie końskich nóg o przeszkodę. Do końca był pewny, że ma bezbłędny przejazd, już chciał się cieszyć, kiedy usłyszał spikera.
    - Cztery punkty karne, czas w normie. Po dwóch półfinałach cztery punkty karne.
Dlaczego? Na Hetmanie rzeczywiście zawalił, ale teraz? Przy wyjściu stali Marta i pan Michał.
    - Dobry przejazd - pan Michał rozłożył ręce w geście bezradności - sam nie rozumiem, jak to się stało. Tu nie było ani twojej winy, ani konia. To się nazywa przypadkowa zrzutka.
Od rana wiedział, że dzisiaj będzie miał pecha! Przypomniał sobie słowa Mikołają, że to nie ostatnie Mistrzostwa, ale było to wątpliwe pocieszenie. Kiedy podali wyniki, okazało się, że trójka zawodników ma bezbłędne przejazdy i to wszyscy z najlepszymi końmi. Siedmioro miało jedną zrzutkę, był więc czwarty - dziesiąty ex aequo. Szansa na medal chyba tylko teoretyczna. Romek z dwiema zrzutkami był jedenasty-szesnasty.

    Wieczorem nikomu nie chciało się żartować. Nosy pospuszczane na kwintę, nikt z nikim nie rozmawiał. Filip wyszedł na balkon, oparł się na barierce i pogrążył w smutnych myślach. Chciał być sam, ciągłe pocieszania już mu nosem wychodziły. Wiedział, że gdyby wcześniej otrząsnął się z niemocy, która opanowała go rano, na Hetmanie nie zrobiłby zrzutki. Mikołaj chyba jest na niego wściekły o ten przejazd. Nie odezwał się ani razu. Marta mówiła, że też wierzył w medal, tylko nie chciał zapeszyć. Teraz to się samo zapeszyło. Przecież nie będzie płakał jak baba. Trudno, niech sobie myślą, że jest do niczego, jutro powie, że go brzuch boli. Zresztą i tak nikt się nie przejmie, bo przecież nikomu na nim nie zależy. Niech sobie posprzedają te konie, ciągle narzekają, że nie ma pieniędzy. On wcale nie musi jeździć. Albo będzie sobie jeździł na młodych koniach, a niech startują inni, na pewno będą lepsi. Świat pod balkonem trochę się zamazał, ale to od wiatru, wiatr wiał prosto w oczy i dlatego...

    Ktoś położył mu rękę na ramieniu. Wzdrygnął się, bo myślał, że jest na balkonie sam. Ale się nie odwrócił, bo jeszcze ktoś by pomyślał, że łzy w oczach wcale nie są od wiatru.
    - Młody - to był głos Mikołaja - ja i tak jestem z ciebie dumny i będę, niezależnie od tego, co się jutro stanie. Kiedy ma się czternaście lat, to życie dopiero się zaczyna i jeszcze wiele Mistrzostw przed tobą. Chciałbym tylko, żebyś wiedział, że będziemy kochać cię tak samo bez medalu, jak gdybyś miał cały worek medali. Przyjdź zaraz na kolację - dodał, jak gdyby wiedział, dlaczego Filip się nie odwraca. I wyszedł.
Wiatr zawiał chyba mocniej czy coś. Filip nie próbował dalej powstrzymywać łez, ale powód był już całkiem inny. Poczuł, jak wraca chęć walki, przypomniał sobie słowa Marty - ma to zrobić nie tylko dla siebie. Teraz wiedział, że jest dla kogo.

 

c.d.n.