Część III - Rozdział czwarty

Część III

 

IV


Piątkowe popołudnie było piękne i słoneczne. Na ławkach przed domem, jak zawsze przed wyjazdem na zawody, odbywało się rytualne czyszczenie sprzętu. Na oparciach wisiały siodła z wypiętymi strzemionami i popręgami. Dookoła porozwieszane paski, paseczki, sprzączki, wędzidła. Dwie miednice pełne wody, szmatki, ściereczki, szczoteczki, pojemniki na smary, glicerynowe mydła. Ktoś niezorientowany mógłby pomyśleć, że znalazł się na targu z rzemieniami tuż przed otwarciem, kiedy sprzedawcy przygotowują jeszcze towar do handlu.

Jak prawidłowo pielęgnować wyroby skórzane?

Na ławce stojącej nieco z boku swój sprzęt czyściła Matylda. Berek miał już przed Mistrzostwami nie startować i Matylda zabierała do Rybnika jednego z najmniejszych koni w stajni, czyli Miniaturkę, i dużego konia o imieniu Traper. Na każdego musiała zabrać inny sprzęt, bo różnica w wielkości koni uniemożliwiała użycie tego samego.
Ogłowie do czyszczenia trzeba było rozebrać na czynniki pierwsze, czyli każdy pasek był osobno. Później pasek po pasku umyć, nasmarować a potem wszystko spiąć razem. Matylda spinała i rozpinała ogłowia już tyle razy, że mogła to robić z zamkniętymi oczami. Lubiła jednak żeby części tego rozpiętego ogłowia po myciu ułożone były w takiej kolejności w jakiej później będą montowane tak aby nie trzeba się już było nad tym głowić. Kiedy pani Grażynka zawołała na podwieczorek, wszystko było czyściutkie, nasmarowane, gotowe do kompletowania.

Jak zbudowane jest ogłowie? >>zobacz i poczytaj<<

Adaś z Marcinem postanowili zarobić parę groszy. Najlepsze doświadczenia mieli w handlu runem leśnym. Na początku wakacji nazbierali (a właściwie Marcin nazbierał) i sprzedali (a właściwie Adaś sprzedał) dwa słoiki borówek. Towar mieli najwyższej jakości, mało pognieciony, więc cena była też odpowiednia. Sklep urządzili tuż obok bramy do klubu. Adaś zaczepiał każdego odwiedzającego klub, proponując słoik po dżemie prawie pełen borówek za jedyne dziesięć zł. Ustalenie ceny przyszło im dość łatwo. Potrzebowali dwadzieścia złotych, a mieli dwa słoiczki borówek, no prawie dwa. Początkowo handel nie szedł najlepiej. Przechodzący patrzyli na nich ze zdziwieniem, uśmiechem, a niektórzy nawet ze złością. Po kilku nieudanych próbach Marcin wolał więc chować się za krzakiem, kiedy Adam proponował słoiczek kolejnemu przechodniowi, obracając go stroną, z której borówki nie puściły jeszcze soku. Wytrwałość opłaciła się jednak. Sprzedali obydwa słoiki i to za ustaloną wcześniej cenę! Jeden kupił tata Marcina, a drugi ciocia Dominika, tyle że cioci Adaś musiał obiecać, że nie będzie więcej prowadził interesów na terenie klubu, bez wcześniejszego ustalenia tego z nią.
Dzisiaj jednak cioci Dominiki nie było, ale nie było też borówek.
    - Może ktoś by kupił grzyby? - wymyślił nieśmiało Marcin.
    - O, genialnie! Wszyscy na pewno potrzebują grzybów, zarobimy kupę forsy - Adaś był pełen entuzjazmu - idziemy!
    - Dokąd?
    - Jak to? Na grzyby.
    - A może by tak zapytać twojego tatę?
    - Po co? Przecież idziemy tylko tutaj za ogrodzenie, tam jest pełno grzybów.
    - No nie wiem, ostatnio...
    - Tata powiedział, że nie wolno nam się oddalać. Ostatnio się oddaliliśmy, a dzisiaj się nie oddalimy, no chodź!
Grzyby rzeczywiście rosły na łączce tuż za ogrodzeniem. W kilka minut wyzbierali wszystkie, co dało prawie pół reklamówki.
    - Wracamy - Adaś wziął od Marcina reklamówkę z grzybami - ile nam potrzeba?
    - Osiemnaście pięćdziesiąt - Marcin był jak zwykle skrupulatny.
    - Spoko - Adaś podniósł reklamówkę z grzybami i przyjrzał się jej krytycznie - za taką kupę grzybów każdy zapłaci osiemnaście pięćdziesiąt.
    - No nie wiem - Marcin nie był aż tak pewny.
    - Idziemy do pani Grażynki - zadecydował Adaś. Pani Grażynka przygotowywała właśnie podwieczorek, kiedy chłopcy weszli do kuchni.
    - Pani Grażynko - zaczął Adaś - mogłyby być jutro na obiad pierogi z grzybami?
    - Nie mam grzybów - odpowiedziała pani Grażynka, nie przerywając krojenia ciasta.
    - To niech pani kupi te - Adam podszedł do stołu i wysypał na niego całą zawartość reklamówki - osiemnaście pięćdziesiąt
    - Osiemnaście pięćdziesiąt to chyba za dużo, tym bardziej, że to są grzyby niejadalne.
    - Ja kto niejadalne?! Jak to niejadalne?! - Adaś wziął jednego grzyba i przyłożył do nosa - niech pani powącha, jak pięknie pachną grzybami! U mamy takie właśnie grzyby daje się do pierogów! - wyciągnął rękę z grzybem w stronę pani Grażynki.
    - Być może - pani Grażynka pozostawała cały czas sceptyczna - ale i tak twój tata zabronił dodawać leśnych grzybów do jedzenia. Zabierajcie te grzyby, bo mi stół potrzebny.
    - Adam, idziemy - Marcin zaczął pakować grzyby z powrotem do reklamówki.
    - Radziłbym pani jeszcze się zastanowić - Adaś nie chciał dać za wygraną.
    - Już się zastanowiłam - głos pani Grażynki brzmiał stanowczo - zabierajcie się z tymi grzybami i siadać do podwieczorku, wszyscy już jedzą!
Nie było rady, koniecznie trzeba znaleźć innego nabywcę.
    - Adam, jesteś pewny że to są dobre grzyby? - Marcina zaczynały ogarniać wątpliwości - no bo wiesz, pani Grażynka mówiła...
    - Jasne, że dobre! Ja z mamą nazbierałem więcej grzybów niż pani Grażynka w życiu widziała!
    - I to były na pewno takie same?
    - No może nie takie same, ale baaardzo podobne. Chodź, musimy urządzić jakiś sklep!
Chęć zarobienia była większy niż głód. Rezygnując z podwieczorku, wybiegli przed dom.
    - O, już wiem, weźmiemy jedną ławkę, postawimy obok bramy. To będzie superowa lada! - Adam widział już oczami. wyobraźni zaczątki wielkiego supermarketu z grzybami - każdy, kto będzie wchodził na jazdę albo popatrzeć, kupi jednego grzyba i za chwilę mamy swoją forse!
    - Ale przecież wszystkie ławki są zajęte...
    - I co z tego? Z tej poprzekładamy wszystko na inne ławki i weźmiemy ją sobie - Adam skierował się do ławki, na której porozkładane były rzeczy Matyldy - po co im tyle ławek?
Przekładanie nie zajęło im zbyt wiele czasu. Po chwili wszystkie paski wisiały już na ławkach obok, kilka tu, kilka tam, siodło jeszcze na innej. Ławka była pusta. Przeniesienie jej nie było jednak takie proste, bo była dla chłopców bardzo ciężka i co kilka kroków musieli przystawać. W końcu się udało! Ławka stanęła tuż obok bramy.
Grzyby wyciągnięte już któryś raz z reklamówki nie wyglądały najlepiej. A właściwie wyglądały fatalnie. Tylko dwa z nich przypominały grzyby, pozostałe stanowiły grzybową sieczkę albo – jak kto woli - miazgę.
    - Tego to już na pewno nikt nie kupi - Marcin był realistą - a poza tym, ja już za pięć minut muszę iść do stajni.
    - Dobra, to chodźmy na podwieczorek - Adaś tylko trochę zmartwił się wyglądem ich towaru - a jutro wymyślimy coś innego do sprzedawania!
    - Może odnieśmy na miejsce tę ławkę? - Marcin nie chciał podpaść.
    - No co ty! A jutro będziemy ją tu dźwigać z powrotem? Na razie niech stoi, chodźmy na podwieczorek.
Przed domem działo jednak się coś dziwnego i chłopcy przystanęli zaciekawieni rozgardiaszem, jaki tam panował.
Matylda siedziała na rogu ławki ze spuszczoną głową, a jej plecy drgały co chwila jak gdyby płakała. Pozostałe dziewczynki rozkładały paski z ogłowi na trawie obok ławek, próbując dopasować jedne do drugich. Tata Adama krzyczał coś do pana Grześka, a ten odpowiadał w kółko - to nie ja panie Mikołaju, to nie ja!
    - Ups - Marcin podrapał się po głowie - obawiam się, że trochę narozrabialiśmy.
    - Dlaczego, że sobie wzięliśmy jedną ławkę? No przecież mają jeszcze cztery! - Adaś nie widział problemu.
    - Chłopcy, chodźcie no tu do mnie - pan Mikołaj wyraźnie nie miał w stosunku do nich pokojowych zamiarów - kto zabrał stąd ławkę?!
    - My - Marcin stał ze spuszczoną głową
    - A kogo pytaliście o zgodę?
    - Tato, ja ci to zaraz wytłumaczę - Adaś zrobił krok w kierunku ojca, wyciągając rękę w geście mówiącym "nic nie mów, tylko posłuchaj"- oni mają jeszcze cztery ławki, a my potrzebowaliśmy tej jednej.
    - I dlatego trzeba było porozrzucać sprzęt po całym podwórku?!
    - Jak to po całym podwórku?! - na takie oszczerstwo Adaś nie mógł się zgodzić - wszystko przełożyliśmy na inne ławki!
    - Tak? To proszę zmontować dziewczynkom ogłowia z powrotem!
    - Ja nie potrafię - Adaś nie przejął się zbytnio złością taty - ławki to nie jest miejsce na sprzęt, sam wczoraj mówiłeś.
    - Adam! - krzyknął tata. Zawsze tak robił, kiedy nie wiedział, co odpowiedzieć.
Zapadła cisza. Pan Mikołaj rzeczywiście wczoraj zrobił komuś karczemną awanturę za to, że zostawił ogłowie na ławce przed stajnią, i krzyczał, że od jutra wszystko, co zostawią na wierzchu, będzie wrzucał do kosza na śmieci. Niezręczna cisza przeciągała się i nikt nie wiedział, co powiedzieć. W końcu pan Mikołaj uśmiechnął się niepewnie.
    - Dobra. Od dzisiaj ustalamy, że o tym, czy jakieś rzeczy można wyrzucić, czy nie, decyduję ja - powiedział w końcu, już bez krzyku - a wam nie wolno dotykać cudzego sprzętu bez pytania!
    - OK - Adaś zgodził się bez sprzeciwu, szczęśliwy w duchu, że obyło się bez wielkiej awantury - mogę iść pomóc
Marcinowi wyczyścić konia?
    - Możesz, oczywiście - pan Mikołaj zrobił zdziwioną minę - a odkąd ty zacząłeś się interesować końmi?
     - Od nikąd - Adaś wzruszył ramionami - tylko jak mu pomogę, to szybciej skończy i szybciej będziemy mogli iść się
bawić.
    - A, rozumiem - pan Mikołaj pokiwał głową - dobrze, to idźcie.
Chłopcy pobiegli do stajni, a pan Mikołaj podszedł do Matyldy. - Nie bucz już, zaraz to poskładamy, wszyscy mają ten sam kłopot.
    - Ale oni przynajmniej wiedzą, gdzie szukać, tylko moje ogłowia są porozrzucane wszędzie! - Matylda nie mogła się uspokoić.
    - Ja już Karoliny ogłowie pospinałam - wtrącił Żółwik - tu są chyba wszystkie paski z jednego twojego, tylko nie ma wodzy.
-Tutaj masz dwie pary wodzy i naczółek - Natalka położyła kawałki ogłowi na ławce obok Matyldy i pogłaskała ją po głowie - wszystko się znajdzie, przecież tego nie wynieśli, tylko poprzekładali.
    - I po problemie - pan Mikołaj spojrzał na Matyldę - przestań chlipać i bierz się do roboty. Paweł zaraz podjedzie koniowozem. Wszystko musi być dzisiaj spakowane, bo jutro wyjeżdżamy najpóźniej o siódmej.
Po chwili ogłowia były już skompletowane i wśród wyjeżdżających na zawody z powrotem zapanował dobry nastrój. Pan Mikołaj wrócił na taras, gdzie stygła jego popołudniowa herbata.
    - Nie wiem, co się dzieje z Matyldą - powiedział do pani Marty powoli sączącej brunatny płyn - buczy z byle powodu, kłóci się ze wszystkimi, zrobiła się pyskata.
    - Ja wiem dlaczego - pani Marta spojrzała z nad filiżanki - to twoja wina.
    - Co?! - pan Mikołaj mało się nie udławił - moja wina??? No już chyba nikt się nią tak nie przejmuje jak ja.
    - Być może, ale do kilku miesięcy ustaliłeś, że wygra Mistrzostwa i powtarzasz to przy każdej okazji. Wszyscy patrzą już na nią jak na mistrza, a Michał ostatnio prawie pogratulował medalu. Wcześniej jej się to pewnie podobało, ale teraz, kiedy do mistrzostw został tydzień, nie wytrzymuje presji. Ja ją rozumiem.
    - No widzisz, nawet Michał myśli podobnie - pan Mikołaj usiłował się bronić - nikt nie wygrał w tym roku tylu konkursów ile Berek, nie ma lepszego konia!
    - A Gracjan? Marta też wygrała dużo konkursów...
    - I tyle samo razy leżała w drągach. To dobry koń, ale jeszcze młody, a parkury na pewno będą trudne!
    - Mikołaj, ja też bym chciała, żeby Matylda wygrała te Mistrzostwa. Po to stoję nad nimi cały rok, podnoszę z błota drągi, że aż mi kręgosłup wysiada, ale to tylko sport, a oni to tylko dzieci. Wmawianie im ciągle, że muszą wygrać, może przynieść odwrotny skutek. Mają dobrze pojechać - to wszystko.
    - To co ja teraz powinienem zrobić?
    - Teraz to już nic - pani Marta roześmiała się, widząc skruszoną minę pana Mikołaja - przygotowani są dobrze, teraz tylko trzeba mieć nadzieję, że wytrzymają psychicznie. Całe szczęście że Filipowi nie wmawiałeś, że musi wygrać!
    - Bo jestem realistą. Filip nawet na Crazy nie ma raczej szans. Grupa E to nie B.
    - Taak? Żebyś się nie zdziwił.
    - No coś ty. Dla Magdy kupili Albatrosa!
    - Nawet Albatros sam nie skacze, a Magda jest młodsza od Filipa i ma mniejsze doświadczenie.
    - Ale na Pegazie jedzie dziewczyna, która rok temu na nim wygrała, i ma większe doświadczenie... Myślisz, że młody ma szansę?
    - No chyba w rankingu nie prowadzi przypadkiem?
    - Ale na Mistrzostwach pojawią się konie, które normalnie startują z dużymi i nie zdobywały punktów na zawodach pony i małych koni... Naprawdę masz nadzieję?
    - Każdy ma swoich faworytów. Tylko nie mów nic Filipowi, proszę.
    - OK, OK! Nic nie powiem - panu Mikołajowi zaświeciły się oczy - ale wiesz przecież, że byłbym przeszczęśliwy?
    - Wiem, wiem, ale i tak musimy jeszcze poczekać. Za dziesięć dni będzie po wszystkim. Ja już też się denerwuję.
    - Szczerość za szczerość - pan Mikołaj przysunął krzesło bliżej stolika -ja też myślę, że on może to opędzlować, ale nie chciałem zapeszać.
    - I tu się z tobą zgadzam - pani Marta wstała od stołu - muszę iść osiodłać Marcinowi konia.

c.d.n