Część I - Rozdział piąty

Część I
 
 
V
 
 
    Zielona szkoła nie trwała tak bardzo długo jak obawiała się Basia. Jakoś przetrzymała te dwa tygodnie. Mama czekała na dworcu, bo pociąg przyjechał w nocy, i nie chciała, żeby Basia wracała do domu sama.
    - Pojedziemy do klubu?! - wykrzyknęła Basia, kiedy tylko zobaczyła mamę.
    - Dzień dobry córeczko, tez cię kocham!
    - Dzień dobry mamusiu, bardzo cię kocham, okropnie tęskniłam, pojedziemy do klubu?
    - Jest środek nocy, mogliby nie za bardzo ucieszyć się z twojej wizyty - mama przytulała Basię i już się śmiała jak zwykle.
    -Trochę się jeszcze prześpimy i pojedziemy?!
    - Dzisiaj jest poniedziałek, a nie środa, w poniedziałek, o ile wiem, konie mają wolne - mama nie miała w planach wyprawy do klubu.
    -To pojedziemy tylko zawieźć Miniaturce marchewkę, proszę! - Basia od trzech dni myślała tylko o jednym.      -            - Zobaczymy - mama chciała zyskać na czasie.
    - To świetnie - Basia uznała mamy „zobaczymy" za zgodę - to ja się chwilę prześpię i pójdę kupić marchewkę.
    - Może pojedźmy najpierw do domu i opowiesz, jak było - mama otworzyła drzwi do auta.
    - Było nawet nieźle! A o której pojedziemy?
    - Jeszcze nie wiem, czy pojedziemy, a już na pewno o której. Morze bardzo zimne? - mama usiłowała zmienić temat.   
    - Nawet nie takie bardzo zimne, wchodziliśmy do wody po kolana. Chcieliśmy się kapać, ale pani nie pozwoliła. Mamo, czy ja bym mogła jeździć jeszcze w inne dni, a nie tylko w środę, i czy mogłabym mieć swojego konia? - Próba zmiany tematu zupełnie się nie powiodła. Mama czuła, że zbliża się rozmowa, o której wiedziała, że jest nieunikniona, od pierwszego dnia, kiedy zawiozła Basię do klubu. Odwlekanie jej niczego zapewne by nie zmieniło, może jest to więc właściwy moment.
     - Córeczko - zaczęła tonem, który Basia dobrze znała i  nazywała w duchu "smutne wiadomości" - myślę, że raz w tygodniu musi ci wystarczyć. Nauczycielom nie powodzi się zbyt dobrze. Inne dzieci w ogóle nie mogą jeździć konno. Inne dzieci mają swoje konie i jeżdżą codziennie i to na kilku koniach - pomyślała Basia. Nie chciała jednak robić mamie przykrości. Wiedziała, że mama zrobiłaby dla niej wszystko, co tylko by mogła. Szkoda, ze ktoś, kto ma dziesięć lat, nie może pracować. Można by sobie samemu zarobić i kupić konia.
     - Nie martw się tak bardzo! - mama próbowała pocieszyć smutną Basię - w środę jest kumulacja w totolotku, jeśli wygramy, kupię ci dwa konie.
    - Miniaturkę i Berka! - Basi od razu poprawił się humor. To oczywiste, że w totolotku powinien wygrywać ktoś, kto najbardziej potrzebuje, a przecież w tej chwili nikt nie potrzebuje bardziej niż ona!
    - Gdyby jednak nie trafili w nasze numery, to na pocieszenie pojedziesz do klubu na dziesięć dni podczas wakacji.
    - I będę, tam spała? - Basia zapomniała o totolotku.
    - Tak. W wakacje przyjeżdżają tam dzieci na obozy. Dzieci, które nie mają swoich koni.
    - I będę mogła jeździć dwa razy dziennie - jak Paulina i Karolina?
    - Nie wiem, czy dwa razy, ale będziesz tam mieszkać i jeździć na pewno codziennie.
 
Tej nocy lub raczej poranka Basia, pomimo zmęczenia, nie mogła zasnąć. Do wakacji już tylko miesiąc. Ciekawe, jak będzie. Już na pewno będzie galopować i może będzie już jeździć na ujeżdżalni, skakać pewnie jeszcze nie, chociaż przecież nic nie wiadomo... Ciekawe, czy będzie jeździć na Miniaturce? Na Miniaturce w ogóle nie bałaby się skakać, na Migotce trochę by się chyba bała, bo Migotka jest dla niej jeszcze za duża (tak przynajmniej mówił pan Mikołaj, kiedy wróciła na Migotce z lasu.
 
 Kiedy przyszedł w końcu sen, Basi śniły się zawody. Wszyscy skakali przez przeszkody, które pani Marta podnosiła i podnosiła. Miniaturka robiła zawsze jedno foulée, a pani Marta była bardzo zadowolona i ciągle mówiła "super", a na końcu powiedziała, że Basia wygrała.
 
Niestety, kumulację zgarnął ktoś inny. W środę po powrocie z klubu siedziały przed telewizorem razem z mamą i w napięciu czekały na losowanie. Podstępna maszyna wylosowała całkiem nie takie numery jakie byłyby potrzebne. Nawet urodzin Basi nie wylosowała, co świadczyło o oczywistym oszustwie.
 
Do końca roku szkolnego Basia jeździła na Miniaturce, a raz nawet, kiedy jazda skończyła się wcześniej i było jeszcze trochę czasu, jeździła na czarnym kucyku o imieniu Wirus. Jazda na Wirusie była pierwszą jazdą Basi na ujeżdżalni. Pani Marta powiedziała, że idzie jej bardzo dobrze jak na pierwszy raz, mimo że też pierwszy raz z niego właśnie spadła. Wirus był dużo mniejszy od Miniaturki i był słodki jak cukiereczek, ale miał też swoje wady. Czasem, kiedy już znudziła mu się jazda, a jeździec nie był zbyt sprawny, postanawiał, że wraca do stajni.
 
Tak też się stało podczas jazdy Basi - nagle Wirus postanowił wrócić do stajni. Nie zwracając najmniejszej uwagi na próby zmiany kierunku, wszedł pod ogrodzenie. Z racji swojego niewielkiego wzrostu, mieścił się pod nim z powodzeniem, niestety jeździec, w tym wypadku Basia,  zostawał przewieszony przez ogrodzeniową żerdź. Śmiechu było co nie miara, ale później Basia przeżyła chyba najgorsze chwile w swoim życiu. Każdy, kto spadł z konia, musiał kupić czekoladę, i w tym nie było nic strasznego. Następnie jednak trzeba było stanąć na krześle i głośno powiedzieć "jestem dupa, a nie jeździec!". Basia takiego słowa nie używała nawet przy koleżankach, a co dopiero przy dorosłych. Co pomyśli sobie o niej pani Marta albo pani Sylwia? A jak to powie, będą się z niej śmiali na pewno przez tydzień albo jeszcze dłużej. Rozpakowana czekolada leżała na stole. Nikt się jednak nie poczęstował, wszyscy czekali, aż Basia wypowie obowiązującą formułkę. To było prawie niemożliwe. Stanęła co prawda na krześle, ale w gardle całkiem jej zaschło, za to w oczach odwrotnie. Nie płakała, ale łzy wypływały same, nie wiadomo skąd. Na dodatek wszyscy stali wokół i mieli świetny ubaw.
    - Nie bój się, ja już to mówiłam trzy razy - Karolina chciała jakoś Basi pomóc - straszny jest tylko pierwszy raz.
    - No, mała, trzeba było nie spadać - nawet Sylwia byta przeciw niej.
    - Jestem dupa, a nie jeździec - powiedziała w końcu Basia, ale chyba za cichutko, bo wszyscy wrzasnęli:
    - Głośniej!!!"
    - Jestem dupa, a nie jeździec! - Basia zamknęła oczy, żeby nie widzieć szyderczych uśmiechów ze wszystkich stron. Efekt by jednak całkiem inny niż się spodziewała. Kiedy po chwili otworzyła oczy, nikt się nią już nie interesował. Każdy brał po kawałku czekolady i gadali na całkiem inne tematy. Nie było ani drwin, ani śmiechów.
    - Co tak stoisz? Bierz czekoladę i do roboty - Sylwia uśmiechała się do niej jak zwykle.
    - To już wszystko? - najgorsze, czego Basia tak bardzo się bała, w ogóle nie nastąpiło - i nikt się już nie będzie ze mnie śmiał?!
    - I tak się długo śmiali. Trzeba było od razu krzyczeć. Przyzwyczaisz się.
    - Ja nie będę więcej spadała - Basia nie miała ochoty jeszcze raz uczestniczyć w takim widowisku, a już na pewno nie w roli głównej.
    - Masz zamiar przestać jeździć konno? - zdziwiła się Sylwia.
    - Dlaczego? - Basia nie zrozumiała pytania.
    - Nie da się jeździć konno i nie spadać. Do setnego upadku będziesz je liczyć, później przestaniesz. Ja już dawno nie liczę.
    - To pani też spada? - Basia jakoś nie umiała sobie wyobrazić pani Sylwii na ziemi.
    - No jasne! Tylko ja od razu kupuje tym sępom czekoladę i już nawet nie chcą, żebym coś mówiła.
 
Basia trochę się uspokoiła, nie mogła tylko zrozumieć, dlaczego pani Sylwia powiedziała o innych „sępy', skoro z Basi czekolady sama wzięła największy kawałek. Teraz musiała "porobić z końmi" - nie z koniem, tylko z końmi, dzisiaj jeździła przecież na dwóch. Zaczęła od Wirusa. Wybaczyła mu już dzisiejsza kompromitacje, tym bardziej, że jak wszyscy opowiadali, „wycinał taki numer" z każdym, kto jeździł na nim pierwszy raz, a do tego był przecież taki słodki. Kiedy przyszła po Miniaturkę, ta przywitała ją rżeniem i natychmiast zaczęła szukać nosem kieszeni, w której Basia nosiła cukier. Basia pogłaskała ją po szyi i dała jeszcze jedną kostkę. Pani Marta mówiła, że nie wolno dawać koniowi zbyt wiele cukru, bo zwierzak może się od tego rozchorować, ale jedna kostka chyba nie zaszkodzi.
 
Z założeniem kantara nie było już żadnych kłopotów, Basia miała nawet wrażenie, że Miniaturka pomaga jej we wszystkim. Nikogo na świecie nie kochała tak jak Miniaturki. No, może mamę, ale to przecież zupełnie co innego. Wyprowadziła klacz ze stajni, przywiązała do koniowiązu i rozpoczęła rytuał czyszczenia. Koniowi sprawiało to wyraźną przyjemność, bo stał z pólprzymkniętymi oczami i tylko od czasu do czasu przypominał sobie o kieszeni z cukrem, w której jeszcze ciągle coś było.
    - Nie przyzwyczajaj się do niej za bardzo - za Basią stanęła Matylda - w wakacje na pewno nie będziesz na niej jeździć. - Dlaczego? - Basia była bliska płaczu.
    - Bo ja będę jej potrzebować, jest w tej samej grupie co Berek, pojadę na niej Mistrzostwa. Ale nie martw się, znajdą na pewno jakiegoś łacha w sam raz dla ciebie - Matylda odwróciła się na pięcie i weszła do stajni.
 
Basia za wszelką cenę nie chciała płakać, ale nie mogła nic poradzić na łzy, które same płynęły. Stała tak obok Miniaturki, głaskała ją po głowie i zupełnie nie wiedziała, co powinna zrobić.
    - Czemu płaczesz? - podeszła Sylwia i objęła Basię ramieniem.
    - Tak tylko - odpowiedziała przez łzy.
    - Mam rozumieć, że płaczesz dla przyjemności? - Sylwia nie dawała za wygraną.
    - Pani Sylwiu, czy ja nie będę mogła jeździć w wakacje na Miniaturce? - wyksztusiła w końcu.
    - Nie wiem, pewnie będziesz jeździła na różnych koniach.
    - Matylda powiedziała, że nie będę na niej jeździła, bo ona potrzebuje Miniaturki na Mistrzostwa.
    - Matylda jedzie Mistrzostwa na Berku. Możliwe, że dostanie Miniaturkę jako drugiego konia. Na dwóch koniach będzie miała większą szansę. A ty już nie wyj, mówiłam ci, że będziesz jeździła na różnych koniach. Gdybyś chciała płakać za każdym, to braknie ci łez na ważniejsze sprawy. Skończyłaś? To konia do stajni.
     - Jeszcze tylko owijki na nogi - Basi udało się jakoś zatrzymać łzy - pani Sylwiu, przecież można sobie kochać jakiegoś konia nawet jeśli się na nim nie jeździ?
    - Jasne! Powiem ci też po cichu, ze Matylda jest już za duża na Berka i Miniaturkę i po Mistrzostwach na pewno przesiądzie się na większe konie, ale... - Sylwia położyła palec na ustach.
    - Rozumiem - Basia również położyła palec na ustach na znak, ze dotrzyma tajemnicy. Znowu się uśmiechała, bo przecież nawet jeżeli nie będzie jeździła na Miniaturce, to będzie się z nią przyjaźnić. Może nawet Matylda się zgodzi, żeby Basia mogła czyścić tę klaczkę, sama jeździ przecież na tylu koniach. Zapyta ją o to, kiedy w pobliżu będzie pan Mikołaj, wtedy Matylda jest taka miła. Albo na razie o nic nie będzie pytać. Zobaczy, jak to naprawdę będzie na tych wakacjach. Zaprowadziła Miniaturkę do stajni.
 
    Powodów do radości było decydowanie więcej niż powodów do smutku. Szkoła właściwie już się kończyła, w piątek jeszcze rozdanie świadectw i upragnione wakacje. Do klubu miała przyjechać rano w poniedziałek już ze wszystkimi rzeczami. Mama kupiła jej nowiuteńki *toczek, z takimi zapięciami pod brodą, jakie trzeba mieć na zawodach, i prawdziwe czapsy, w których wyglądała niczym w butach do kolan, i jeszcze palcat.
 
* Toczek? 20 lat temu jeździło się jeszcze w toczkach bez atestu, na zawodach dzieci i juniorzy musieli tylko mieć trzy-punktowe zapięcie pod brodą. A jak to wyglada dziś?    O ateście kasków jeździeckich  >>kliknij<<     Jak dopasować kask jeździecki >>kliknij<<
 
      W niedziele paradowała przed lustrem w te 1 z powrotem, bardzo dumna z siebie i szczęśliwa.
     - Mamo - Basia wdzięczyła się przed lustrem jak prawdziwa modelka - jeżeli mamy być na śniadanie o dziewiątej, to powinnyśmy wyjechać o siódmej?
    - Z pewnością - mama wybuchnęła śmiechem - tym bardziej, ze pojedziemy prawie dziesięć minut.
    - Ale musze być trochę wcześniej!
    - Musisz, musisz. Wyjedziemy o wpół do dziewiątej.
    - A jak złapiemy gumę?
    - Mamy nowe opony - mama nie miała zamiaru wstawać pierwszego dnia wakacji w środku nocy.
    - Mogę się zgodzić na ósmą - Basia użyła najbardziej stanowczego tonu, na jaki było ją stać.
    - Mogę się zgodzić na ósmą pietnaście - odparła mama.
 
 
c.d.n.