Część II - Rozdział ósmy

Część II

 

VIII



    Rodzice Agnieszki po długiej rozmowie z panem Mikołajem zgodzili się w końcu zostawić ją jeszcze na jeden turnus. Radość była wielka, bo znowu udało im się zostać w komplecie. Tego dnia wieczorem przyjechała Sabrina.

Sabrina była strasznie fajna i okropnie roztrzepana. Była kilka miesięcy młodsza od Basi, ale miała już dwa swoje konie i startowała w prawdziwych zawodach! Przyjechała opalona jak Murzynka, bo początek wakacji spędziła gdzieś na Karaibach. Pani Marta nie była z tego zbyt zadowolona, bo Sabrina miała startować w Mistrzostwach. Wszyscy mówili, że w swojej grupie ma najlepszego konia i mogłaby wygrać, ale bez treningu to będzie bardzo trudne. Sabrina jednak zupełnie się tym nie przejmowała, wyglądało na to, że pani Marcie i panu Mikołajowi zależy na Mistrzostwach bardziej niż jej.

Koń Sabriny, Tip Top był obiektem westchnień wszystkich dziewczynek. Był czarny jak węgiel i był naprawdę bardzo piękny i bardzo mądry. Sabrina startowała w grupie A, czyli w grupie dzieci do jedenastu lat. W tej grupie wszystkie konkursy są konkursami na styl", to znaczy, że sędzia ocenia, w jaki sposób zawodnik pokonuje przeszkody, a wygrywa ten, kto przeprowadzi konia przez parkur najlepiej. W tych konkursach trzeba nie tylko skakać przez przeszkody bez zrzutki, ale trzeba to robić prawidłowo. Koń musi pokonywać przeszkody płynnie, galopować zawsze z prawidłowej nogi. Oprócz pokonywania przeszkód, trzeba wykonać trzy koła w ściśle określonym miejscu, co też jest często bardzo trudne. Tip Top wykonywał zawsze wszystko bezbłędnie i dzięki temu Sabrina, jeżeli nie pomyliła kolejności przeszkód, wygrywała konkurs. Pan Mikołaj ciągle powtarzał, że to najmądrzejszy koń, jakiego widział w życiu. Sabrina kochała swojego Tip Topa, uwielbiała wyjeżdżać na zawody, bo zawsze udawało jej się coś wygrać. Jednak sukcesy, które przychodziły bez wysiłku, powodowały, że niezbyt pilnie przykładała się do treningów.

Basia patrzyła na Sabrinę z podziwem, podobało jej się, jak jeździ, a także to, że ma w stajni wielką szafę ze sprzętem. Miała po prostu wszystko, co można było kupić w sklepie jeździeckim, i swoje własne piękne czarne siodło, i kilka ogłowi, i wszystkie możliwe szczotki, ochraniacze, buty, bryczesy, słowem - wszystko.

Basia często chodziła z dziewczynkami do sklepu jeździeckiego, który był w klubie, i marzyły sobie o tym czy o tamtym, Sabrina nie musiała marzyć o niczym, miała wszystko. A nade wszystko miała Tip Topa.

Sabrina, podobnie jak Żółwik, wolała bawić się z dziewczynkami. Sportowcy, których znała sprzed wakacji, byli sporo starsi. Dziewczynki też ją szybko zaakceptowały, bo wcale nie zadzierała nosa.

Któregoś dnia siedzieli sobie w stajni i rozmawiali o zakończonym właśnie treningu, kiedy przywieziono siano. Jeden pan zrzucał siano z przyczepy, a pan Grzesiu ładował do dmuchawy, która wielkimi rurami wypychała je na strych. Na całym podwórku rozchodził się piękny zapach działający na wyobraźnię.

    - Fajnie byłoby spać dzisiaj na sianie - rozmarzył się Krecik.
    - No, super! - Karolina była jak zwykle pierwsza do takich pomysłów - musimy tylko zabrać koce i poduszki.
    - Tak! Pan Mikołaj przyjdzie sprawdzić, czy już śpimy, a nas nie ma w pokoju. Od razu możemy się pakować - Agnieszka była ostrożna.
    - To zaczekamy aż przyjdzie, zgasi światło, a potem wyjdziemy przez okno - Karolina zawsze znalazła jakieś rozwiązanie, kiedy chodziło o drakę.
    - A nie lepiej by było zapytać? - Basia nie miała ochoty na kłopoty.
    - Normalnie by pozwolił, ja już nie raz spałem na sianie -  Filipowi podobał się pomysł ze spaniem na strychu - ale dzisiaj chodzi wściekły, cały dzień kłóci się z chłopami, którzy wożą siano. Kto pójdzie się zapytać?
    - Adaś! - Basia przypomniała sobie, jak rozwiązali problem z pytaniem pana Mikołaja kilka dni temu.
    - No super - odparł Filip drwiąco - załatwi nam spanie na sianie, a sam będzie spał w domu?
    - A co ci przeszkadza, że też będzie spał na sianie? - Karolina wolała zabrać Adasia niż spać w łóżku.
    - To go zawołajcie - Filip nie okazywał specjalnego entuzjazmu - on rzeczywiście może wynudzić.
Adaś właśnie urządzał sobie skoki, tyle że na rowerze. Kiedy dziewczynki go zawołały, przypedałował natychmiast.
    - Co jest? - zapytał.
    - Słuchaj młody - Filip wziął pertraktacje na siebie – spałeś kiedyś na sianie?
    - Jasne, u mamy spałem ze sto razy - Adaś odpowiedział natychmiast - ale wolę w domku na drzewie.
    - To na pewno nie chcesz iść z nami spać na strych - Filip spróbował natychmiast podstępu.
    - Jak to nie chcę? Pewno, że chcę! Sam w pokoju nie zostanę! - dodał stanowczo.
    - Ale i tak nie wiadomo, czy Mikołaj się zgodzi - Filip zawiesił głos.
    - To ja go poproszę! - wypalił Adaś natychmiast.
    - Możesz spróbować, jeśli się zgodzi, to możesz iść z nami - Filip mówił tak jak gdyby jemu w ogóle na tym nie zależało.
    - Super! To ja lecę! - Adaś działał zawsze natychmiast.  
    - Czekaj. Czekaj. Najlepiej przy kolacji.
    - Dobra - Adaś uznał sprawę za załatwioną, wsiadł na rower i pojechał na rowerową skocznię.

     Kiedy przyszli na kolację, pan Mikołaj siedział przy bocz coś i liczył. Chyba nie wyszło mu to, co chciał, bo zrobił minę jak gdyby za chwilę miał kogoś udusić. Pani Marta siedziała obok i czytała gazetę. Nikt nie miałby w tym momencie odwagi podejść i prosić o cokolwiek, ale Adaś oczywiście nie przejmował się zupełnie miną taty.
    - Tatusiu - powiedział przymilnie, ładując się tacie na kolana - kocham cię!
    - Też cię kocham, synku - odpowiedział pan Mikołaj, przerywając pisanie - rozumiem, że jest jakiś interes do zrobienia?
    - Nieee. Tylko chcieliśmy dzisiaj spać na strychu.
    - Nie ma mowy - stanowczy ton taty nie zostawiał wątpliwości.
    - A cóż ci przeszkadza, żeby spali na sianie?! - pani Marta przerwała czytanie.
   - Nic. Tylko siano dopiero przywieźli. Niebezpiecznie spać na takim świeżym sianie.
Miny wszystkim zrzedły. Nawet Adaś wiedział, że kiedy tata mówi coś takim tonem, to marudzenie nic nie da.
    - W ostatniej stajni jest zeszłoroczne siano, za słomą Jeżeli zupełnie nie da się dzisiaj spać w domu, to możecie się przenieść tam. Tylko musicie uważać na wilkołaki, dzisiaj będzie pełnia - pan Mikołaj nie miał już takiej groźnej miny. Spojrzeli na siebie i jak na rozkaz wybiegli z jadalni. Pobiegli zobaczyć, czy w ostatniej stajni też by się fajnie spało. Gadki o wilkołakach nikt oczywiście nie wziął poważnie.
Do ostatniej stajni można było wejść prosto z podwórka albo korytarzem łączącym od tyłu wszystkie stajnie. Wejście od podwórka założone było balikami słomy prawie pod sufit.
    - Idziemy przez stajnię! - krzyknął Filip do Adasia, który już usiłował wdrapać się na stertę balików.
    - Może uda się tędy - Adaś był już prawie na górze. Nie czekali aż sprawdzi, czy mu się uda. Pobiegli wzdłuż rzędu boksów i korytarzem do ostatniej stajni. W środku panował półmrok. Sterta siana była dużo niższa niż sterta słomy, ale i tak nie było łatwo się na nią wydrapać. Na górze siedział już Adaś.
    - Fajnie się skacze - powiedział zachwycony - tu jest super.
    - Skoczyłeś z samej góry? - zapytała z niedowierzaniem Basia.
    - Jasne, chcesz zobaczyć? - Adaś, nie czekając na odpowiedź, zaczął wdrapywać się z powrotem na słomę.
Pozostali ruszyli za nim. Zabawa była przednia. Pierwsze skoki były trochę straszne, ale każdy następny był już bardziej przyjemny. Czasem spadł balik słomy, czasem ktoś komuś nabił kolanem guza. Niektórzy wchodzili na samą górę, inni skakali z niższych poziomów. O kolacji na śmierć zapomnieli, zresztą kto by jadł kolację w takiej chwili.

Piski i krzyki dochodzące ze stajni zaintrygowały w końcu panią Martę, tym bardziej, że pani Grażynka chciała sprzątać po kolacji, a oni jeszcze nie zjedli. Kiedy doszła korytarzem do ostatniej stajni, załamała ręce. Równiutko wcześniej ułożona słoma wyglądała teraz tak jak gdyby przeszedł po niej tajfun. Nie wiadomo już było, gdzie kończy się słoma, a gdzie zaczyna siano. Wszędzie leżały porozrywane baliki.
     - Czy wyście poszaleli?! - wykrzyknęła pani Marta, kiedy tylko odzyskała głos.
Zapadła cisza, rzeczywiście stajnia wyglądała teraz jak pobojowisko. Gdyby wszedł tu pan Mikołaj, nikomu zapewne nie udałoby się ujść z życiem.
    - Bo my właśnie chcemy poukładać te baliki, które spadły -  pierwszy zreflektował się Filip.
    - No właśnie! - rozległo się ze wszystkich stron. 
    - Myślę! Ale po kolacji. Teraz biegiem do jadalni!
Kolację jedli rozbawieni i szczęśliwi. Tylko Sabrina prawie bez przerwy kichała i miała zaczerwienione oczy.
    -Sabrina, ty się dobrze czujesz? - pan Mikołaj podszedł i położył jej rękę na czole.
    - Dobrze, tylko jestem uczulona na siano - wyznała ze smutkiem dziewczynka.
    - A to nie wiedziałaś o tym wcześniej?
Zapadła cisza. Filip kopnął Sabrinę pod stołem, ale było już za późno.
    - Wiedziałam, ale tak fajnie się skakało!
    - Jak to skakało? -
pan Mikołaj zrobił się nagle poważny - mieliście spać na sianie, a nie skakać po nim. Żebyście mi przypadkiem nie wychodzili na słomę. No a ty będziesz musiała zostać na noc w domu - dodał do Sabriny.
Wszyscy spojrzeli błagalnym wzrokiem na panią Martę. Gdyby powiedziała panu Mikołajowi, jak wygląda teraz ostatnia stajnia, to z pewnością musieliby się pożegnać z marzeniami o spaniu na sianie.
Na szczęście pani Marta, jak zwykle w takich sytuacjach, wzięła ich stronę i nawet zagadała czymś pana Mikołaja, kiedy chciał iść zobaczyć, jak urządzili sobie posłania.
Zaraz po kolacji pobiegli ułożyć z powrotem porozrzucaną słomę, ale nie wychodziło im to najlepiej. Okazało się, że słomy zrobiło się o wiele więcej niż było i kiedy wszystkie wolne miejsca w stercie były już wypełnione, na sianie leżało jeszcze kilkanaście balików.
    - Ciekawe co my z tym teraz zrobimy? - Filip wiedział, że jeżeli się wyda, to on będzie miał największe kłopoty.
    - Można by poroznosić po stajniach, jak ktoś zapyta, to powiemy, że już jest przygotowana na jutro do ścielenia! - myślała głośno Agnieszka. 
    - Pan Grzesiu powinien się nawet ucieszyć, bo nie będzie musiał nosić! - Basia poparła pomysł Agnieszki.
Wszyscy uznali, że nie ma innego wyjścia. Baliki były okropnie ciężkie i tylko Filip nosił je sam. Reszta dobrała się dwójkami. Chwilę później w piątej i w czwartej stajni obok każdego boksu leżał balik słomy, a ostatnia stajnia wyglądała prawie jak przed skokami. Nawet gdyby pan Mikołaj się tu przyplątał, nie było niebezpieczeństwa awantury.

Teraz trzeba było urządzić spanie. Filip z doświadczenia wiedział, że konieczne są jakieś koce lub śpiwory, bo spanie bezpośrednio na sianie kończy się zadrapaniami na całym ciele.
    - W koniowozie są śpiwory - przypomniał sobie - śpimy w nich na zawodach. Adam chodź, przyniesiemy.
    - A później na zawodach nie będzie w czym spać!? - do stajni weszła Matylda - nie sądzę, żeby pani Marta była z tego zadowolona.
- A ja sądzę, że powinnaś przestać wściubiać nos w nie swoje sprawy! - Filip aż poczerwieniał ze złości - nikt nie chce brać twojego śpiwora!
    - Mój mam schowany, bo za chwilę wyglądałby jak twój - Matylda mówiła wszystko z wyrazem obojętności na twarzy - nie chcę tylko musieć komuś go pożyczać, kiedy wy swoje po- gubicie!
    - Che, che! Nikt nie chciałby spać w twoim śpiworze – Filip zrobił najbardziej "jadowitą" minę, na jaką było go stać - bo mógłby się jeszcze czymś zarazić!
    - Idiota! - Matylda odwróciła się na pięcie i wyszła.

Tylko Filip mógł powiedzieć Matyldzie coś takiego, ale wszyscy poczuli, się razem są o wiele silniejsi i nie będą musieli już znosić tak wielu złośliwości.
    Śpiwory były tylko trzy, ale pani Marta pozwoliła im zabrać z pokoju koce i poduszki pod warunkiem, że rano wytrzepią wszystko starannie, tak żeby nie było ani jednego źdźbła siana. Nieopatrznie jej to przyrzekli i przystąpili do urządzania posłania.

   W stajni pogasło światło. Było prawiem całkiem ciemno. Przez maleńkie okienka dochodziła tylko odrobina światła księżyca. Kiedy wszyscy wygodnie już leżeli, na chwilę zapadła cisza. Nagle zrobiło im się trochę nieswojo. Ze stajni dochodziły odgłosy, których zupełnie nie znali, jakieś pukania, brzęk łańcuchów, sapania i stękania, które z pewnością nie mogły pochodzić od koni, bo przecież całe dnie spędzali w stajni i nigdy czegoś takiego nie słyszeli.
    - Kto mówił, że dzisiaj jest pełnia? - zapytał szeptem Krecik.
    - Chyba nie wierzysz w wilkołaki? - odpowiedziała Karolina, nie wiadomo dlaczego również szeptem.
    - W dzień nie wierzę - Krecik przysunął się jeszcze bliżej - ale teraz nie jestem pewna.
    - Dziewczyny przestańcie! - błagalny szept Basi spowodował, że zrobiło się jeszcze straszniej.
    - Dobrze, że wilkołaki atakują tylko dziewczyny, my przynajmniej nie musimy się niczego obawiać -  Filip klepnął Adasia w plecy aż ten jęknął.
    - Jesteś pewny? - po tonie głosu można było przypuszczać, że Adaś minę miał nietęgą - a jak by się pomyliły?!
    - Nie bój żaby, żaba w wodzie nie ubodzie - Filip najwyraźniej świetnie się bawił, a wilkołaki nie bardzo go martwiły.
    - Ciekawe, skąd masz takie informacje - Krecik jak zwykle podszedł do tematu z naukową precyzją - wilkołaki nie rozróżniają płci, rzucają się na swoją ofiarę i wyrywają jej serce!
    - Ale chyba przez gips nie dadzą rady? - Żółwik po raz pierwszy dostrzegł pozytywną stronę złamanej ręki!
    - Czy przez gips, to nie wiem - Krecik nigdy się nie wymądrzał, jeśli nie wiedział, to nie wiedział - ale myślę, że jak ma do wyboru z gipsem czy bez gipsu, to chyba wybierze bez gipsu.
    - Mogłybyście się w końcu zamknąć! - Karolina udawała, że jest śpiąca, ale obraz wilkołaka coraz wyraźniej pojawiał się w jej wyobraźni - też sobie znalazły temat!
    - Ja bym chyba wolał spać w domu - Adasiowi głos wyraźnie się łamał.
    - Co mały, wymiękasz? - zachichotał Filip
    - Ja wymiękam?! Ja?! - Adaś gotów był się przyznać do wszystkiego, ale nie do tego, że się boi - mnie tu jest po prostu niewygodnie, a poza tym wszędzie mnie kłuje i swędzi!
    -To się podrap i śpij! - tym razem głos Filipa zabrzmiał stanowczo i wszyscy zamilkli. Dziwne odgłosy ze stajni dochodziły nadal, ale już zrozumieli, że w nocy, kiedy jest cicho, stajnię "słychać" inaczej niż w dzień, i że to konie są ich przyczyną. Tylko pohukiwania sowy od czasu do czasu powodowały, że przez plecy przechodziły im ciarki. Nie wiadomo dlaczego posłania, które na początku rozłożone były na całej powierzchni siana, zbliżyły się do siebie tak, że teraz zasypiali na jednym wielkim posłaniu.

    Rozdzierający krzyk chyba tysiąca gardeł przeciął nagle ciszę, w jakiej pogrążał się klub. Pan Mikołaj siedział na werandzie, popijając swoją wieczorną herbatkę. Krzyk dochodził ze stajni, do której poszła przed chwilą Marta, żeby zobaczyć, czy dzieci już śpią. Pan Mikołaj wstał niespiesznie i ruszył z wiedząc dokładnie, że taki histeryczny krzyk może wywołać tylko jakaś okropna mysz albo nawet prawdziwa żaba! Okazało się jednak, że przyczyna była o wiele potworniejsza! Kiedy już wszyscy prawie zasnęli, rzucił się na nich przerażający, potworny wilkołak! Zaczął po nich skakać, sapiąc przy tym i piszcząc! Co prawda nie wyrywał serca, tylko lizał ich po twarzach, ale oni wiedzieli przecież, że nikt ich nie będzie już mógł uratować...

Dopiero kiedy nad ich głowami rozbłysło światło - zamilkli. Nagle zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Ale już w następnej sekundzie ryknęli śmiechem i śmiali się równie głośno jak przed momentem krzyczeli ze strachu. Wilkołak do złudzenia przypominał Jorga (psa pani Marty), a po bliższych oględzinach okazało się, że to on sam!
    - Co to za histeria - pan Mikołaj miał groźną minę, ale nie tę naprawdę groźną, tylko tę groźną-udawaną, którą zupełnie nie trzeba się było przejmować - czy ja nie zasłużyłem sobie na  "normalne dzieci"?
    - Chyba by się pan zanudził na amen! - Żółwik znał pana Mikołaja już długo i pierwszy rozszyfrował jego niby groźną minę.
    - Dobra, dobra - pan Mikołaj uśmiechnął się do nich,  "normalne dzieci" zupełnie go nie interesowały - a teraz już spać! Jutro czeka was ciężki dzień!
Pani Marta zgasiła światło i wyszli ze stajni.
    - On tak mówi co wieczór - odezwała się jeszcze, zasypiając, Karolina - a ja tu spędzam najwspanialsze dni w moim życiu i jeszcze żaden nie był "ciężki". W przyszłości zostanę trenerem jak pani Marta!
- Ja też! - dodał jeszcze ktoś, ale już nikt nie odpowiedział.

Cudownie spało się na sianie.

 

c.d.n.