Część II - Rozdział czwarty

Część II
 
 
IV
 
 
    Następnego dnia rano przyjechała na wakacje Monika. Przyjeżdżała co prawda codziennie na treningi, ale nie mogła nocować, bo mama - nie wiadomo dlaczego - uparła się, że zanim zostanie na stałe, musi posprzątać w pokoju. I nie chodzi o jakieś tam normalne sprzątanie, tylko o generalne porządki. W wakacje! Początkowo próbowała mamę przetrzymać, ale kiedy zrozumiała, że takie przetrzymywanie może potrwać do końca sierpnia, postanowiła zrobić mamie na złość i wysprzątała pokój tak jak mama chciała. Niech ma! Mamie musiało zrobić się strasznie głupio, bo powiedziała tylko: „Widzisz, że się da?" i pozwoliła Monice nocować w Klubie. Dziewczynki bardzo się ucieszyły, że Monika może nareszcie zostać, bo lubiły ją coraz bardzie. Mieszkała co prawda w pokoju z Matyldą i Natalką, ale całe dni i tak spędzała z nimi. Gdyby przyjechała dzień wcześniej, nie dałyby się nabrać Filipowi. Monika jeździła już bowiem ponad rok, a od pół roku miała własnego konia, na którym startowała w zawodach. Można ją było zapytać o wszystko, bez obawy, że zacznie się nabijać. Monika doskonale rozumiała, co znaczy, kiedy jest się obiektem drwin i głupich żartów, bo do niedawna Filip z Matyldą jej robili na złość, a Matyldzie zdarzało się to i teraz. Na Filipa można się było przynajmniej poskarżyć i wtedy przez jakiś czas był spokój. Gorzej było z Matyldą, pan Mikołaj zawsze brał jej stronę i nawet nie chciał słuchać, kiedy ktoś mówił o niej cos niepochlebnego. Monika miała nadzieję, że dziewczynki zostaną w klubie i będą ze sobą trzymać, razem już tak łatwo się nie dadzą.
 
    Niestety, tego samego dnia okazało się, że wszystkie wakacyjne plany Moniki wzięły w łeb. Po śniadaniu poszła rozpakować swoje rzeczy. Chwilę jej me było, w końcu Karolina z Basią poszły zobaczyć, co zajęło jej tak dużo czasu. Monika leżała na łóżku, trzymała się za rękę i płakała.
    - Co ci się stało? - spytała zatroskana Basia.
    - Chciałam poprawić firankę i przewróciło się krzesło - wykrztusiła przez łzy Monika.
    - Pójdę zawołać pana Mikołaja - Karolina była jak zwykle rezolutna.
Pan Mikołaj przybiegł po chwili.
    - Co się stało? - zapytał przejęty.
    - Monika spadła z Krzesła - Basia chciała oszczędzić Monice kolejnych wyjaśnień.
    - Z krzesła? A po coś ty właziła na krzesło?
    - Poprawić firankę - Monika chciała przestać płakać, ale zupełnie jej to nie wychodziło, łzy leciały same.
    - Gdzie cię boli? - pan Mikołaj pochylił się nad leżącą dziewczynką.
    - Tu - Monika rozpłakała się jeszcze głośniej na samą myśl, że pan Mikołaj będzie chciał dotknąć bolącego miejsca.
    - Dobra, dobra! - pan Mikołaj podniósł do góry rękę - nie będę dotykał, ale chyba musimy zadzwonić po tatę. To trzeba prześwietlić.
Tata Moniki przyjechał po kilku minutach i zabrał Monikę do szpitala.
Tego dnia nikt już nie miał humoru. Monika na ostatnich zawodach zakwalifikowała się do mistrzostw. Podczas wakacji miała trenować, żeby przygotować się do zawodów jak najlepiej, zrezygnowała nawet z wyjazdu za granicę.
Wszyscy czekali na telefon od taty Moniki w nadziei, że ręka jest tylko potłuczona. Kiedy zadzwonił, zlecieli się wszyscy i patrzyli na minę pana Mikołaja, która robiła się coraz bardziej smutna. W końcu powiedział ,,cholera!" i wszystko stało się jasne.
    - Złamana - mruknął - i to paskudnie. Wsadzili ją w gips do pasa na minimum sześć tygodni. Z mistrzostw nici.
    - A niech to! - pani Marta wyglądała tak jak gdyby to ona złamała rękę.
    - Sama jest sobie winna, po co wchodziła na krzesło - tylko Matylda nie przejęła się zbytnio.
    - Żeby poprawić urwaną firankę, która tobie nie przeszkadzała od tygodnia - pani Marta była wyraźnie poirytowana.      - Dajcie spokój - powiedział pojednawczo pan Mikolaj. Ciekawe, co by powiedział, gdyby ktoś inny rzucił taką uwagę - pomyślała Basia, ale nie odważyła się powiedzieć tego głośno.
 
    Filip chyba przejął się historią z klejem. Przychodził pomagać dziewczynkom siodłać konie. Karolinie nawet konia wyczyścił, bo powiedziała, że mu tego nie daruje. Pozostałe dziewczynki czyściły same. Kiedy jeździły, siedział z panią Martą na ujeżdżalni i dawał im całkiem sensowne rady. Początkowo były ostrożne, ale kiedy pani Marta powtarzała podobne uwagi, zaczęły mu powoli ufać. Najczęściej - nie wiadomo dlaczego - pomagał Agnieszce. Dziewczynki przez pół jazdy jeździły bez strzemion, w końcu pani Marta pozwoliła im z powrotem wziąć strzemiona i okazało się, że udaje się coraz częściej siedzieć w kłusie ćwiczebnym bez kleju. Kiedy w przyszłości ktoś powie o nich „siedzą jak przyklejone", będą przypominać sobie Filipowy klej.
 
     Wieczorem zadzwoniły do Moniki. Opowiedziała im o szpitalu, powiedziała, ze mimo gipsu przyjedzie za tydzień i zostanie w klubie na wakacje. To uświadomiło dziewczynkom, że pojutrze kończy się turnus, trzeba będzie wracać do domu i za tydzień ich już tu nie będzie. Humory zepsuły się do końca.
    - Ja zostaję - milczenie przerwała Karolina - już nie chcę robić nic innego.
    - A jak rodzice się nie zgodzą? - Paulina podchodziła do wszystkiego praktycznie.
    - Dlaczego mieliby się nie zgodzić? Przecież to moje wakacje. Obiecali kupić mi konia po wakacjach, to mogą przecież kupić trochę wcześniej i zostanę w klubie jak Monika.
    - Fajnie masz - westchnęła Paulina - moich w niedziele prosiłam o konia, to powiedzieli, ze znudzi mi się jak wszystko i co oni później zrobią z tym koniem.
    - Wszyscy rodzice są tacy sami- stwierdziła filozoficznie Agnieszka - moi tez mają obawy, ze mi się znudzi.
    - Ciekawe, skąd oni mogą wiedzieć, co mi się znudzi, a co nie?! - Karolina była poirytowana i zdziwiona, że rodzice innych dzieci mają takie samo zdanie jak jej.
    - No właśnie! - Agnieszka poparła Karolinę - komu by się znudziły konie?
    - Mój tata powiedział, że podpowiada mu to doświadczenie - powiedziała zrezygnowana Paulina.
    - Ja i tak zostaję! - Karolina była pewna siebie.
    - Ale co zrobisz, jeśli się nie zgodzą?! - zażądała konkretnej odpowiedzi Paulina.
    - Zatruję im życie! Tata trochę pokrzyczy, mama powie, ze ma już tego wszystkiego dość, a potem się zgodzą.
    - A jak ich będziesz truć? Grzybami? - Agnieszka chciała usłyszeć jakąś praktyczną poradę.
    - Zwyczajnie! - odpowiedziała Karolina z irytacją w głosie - najpierw się na nich obrażę, a jeśli to nie pomoże, będę grała z nimi w „pomidora".
    - Dobrze się czujesz? - Paulina nie była pewna, czy Karolinie nie odbiło -
    - Normalnie - Karolina była zdziwiona, że Paulina nie zna podstawowej metody przełamywania oporów rodziców - odzywasz się do nich tylko jednym zdaniem. Zapytają cię, czy jesteś głodna, odpowiadasz. „Ja chce zostać". Zapytają, czy nie jest ci zimno, odpowiadasz: „Ja chcę zostać". Zapytają, czy już się spakowałaś, odpowiadasz: „Ja chcę zostać". I tak dalej, aż się zgodzą. Zawsze skutkuje.
    - Na moich nie podziała - powiedziała z żalem Agnieszka - na tatę by podziałało, ale on i tak na wszystko się zgadza, gorzej z mamą.
    - Ja może spróbuję najpierw zwyczajnie poprosić- myślała intensywnie Paulina - a jak nie pomoże, będę musiała się rozchorować.
    - Tak na zawołanie? - Agnieszka ciągle nie umiała wymyślić metody na swoją mamę.
    - No - Paulina chichotała jak zwykle - jak czegoś bardzo chcę, kładę się do łóżka i dostaję gorączki. Im większa gorączka, tym mama szybciej się zgadza, tylko potem muszę dzień czy dwa poleżeć.
    - A skąd bierze ci się gorączka? - Agnieszka uznała chorobę za niezły pomysł.
    - Nie wiem. Jak potrzebuję, to mam - Paulina znów się zaśmiała.
    - Wczoraj słyszałam, jak pan Paweł powiedział o tobie "„Krecik" - Karolina nagle zmieniła temat - kiedy patrzę, jak się śmiejesz, to wiem dlaczego.
Basia wyszła z pokoju. Nie chciało jej się już słuchać pomysłów na przekonywanie rodziców. Przypomniała sobie przedwakacyjną rozmowę z mamą. O tym, że należy się cieszyć z tego, co się ma, o tym, że inne dzieci w ogóle nie wyjeżdżają na wakacje. Wiedziała, że będzie mogła raz w tygodniu przyjeżdżać, ale wiedziała też, ze nie można nauczyć się jeździć, jeśli jeździ się raz w tygodniu. Nie próbowała nawet zatrzymać łez, które kapały bez opamiętania, czuła, ze koszulka robi się coraz bardziej mokra. Stała tak przez chwilę przed domem i myślała, że świat jest strasznie niesprawiedliwy. Nie miała ochoty wracać do pokoju, bo dziewczyny zaraz zaczną pytać, co jej się stało, a za nic nie przyznałaby się, że im zazdrości. Nie drogich toczków, bryczesów czy prawdziwych wysokich butów, ale koni, które im rodzice na pewno prędzej czy później kupią, tego, że będą mogły tu być, jak długo tylko będą chciały.
 
Noc była jasna. Basia nawet nie wiedziała, w jaki sposób znalazła się przy boksie Miniaturki. Klacz nie spała, stała w kącie i jadła siano. Kiedy zobaczyła stojącą przy drzwiach Basię, podeszła i wyciągnęła nos do dziewczynki. Obwąchiwała przez chwile jej twarz, aż w końcu dotknęła językiem słonego od łez policzka, jak gdyby chciała jej te łzy otrzeć. Basia nie mogła już jeździć na Miniaturce. Matylda nie dawała nawet Basi stępować Miniaturki. Mówiła, że nie może jeździć na niej byle kto, bo później nie będzie jej mogła na zawodach ,, upchnąć". Basia nie wiedziała zbyt dokładnie, co znaczy „upchnąć" i dlaczego może stępować wszystkie inne konie, a Mini akurat nie? Starała się jednak nie wchodzić Matyldzie w drogę. Nie wiedziała, dlaczego Matylda jej nie lubi, ale od jakiegoś czasu przestała się nad tym zastanawiać. Do Miniaturki chodziła po kryjomu, kiedy Matylda jeździła na innych koniach. Przynosiła jej różne smakołyki, czyściła ją, bo klacz bardzo to lubiła, i opowiadała jej swoje tajemnice. Teraz też weszła do boksu. Miniaturka natychmiast zaczęła szukać nosem kieszeni, w której zawsze cos dla niej było. Nie zawiodła się i tym razem. W kieszeni były „smaczki da koni" kupione za pieniądze, które dostała od mamy na lody. Zamknęła boks i usiadła przy żłobie.
    - Widzisz koniku - powiedziała do nachylonej nad nią klaczy - jutro muszę wyjechać i nie wiem, kiedy znow przyjadę. Może Matylda będzie ci przynosić teraz smaczki... - dodała, choć wiedziała, że Matylda o wiele chętniej używała bata niż cukru.
W stajni było cicho, słychać było tylko, jak konie gryzą siano i od czasu do czasu szum wody w poidle. Miniaturka zjadła już cały zapas smaczków i wróciła do swojego siana. Basia siedziała i patrzyła na ukochanego konia, łzy znowu zaczynały jej płynąć. Czasami wycierała twarz ręką, ale to nic nie pomagało, ciągle napływały nowe. Nie chciała wracać teraz do pokoju, bo po co? Na pewno nawet nikt nie zauważy, ze jej nie ma. Komu ma tu na niej zależeć i dlaczego? Basia czuła się nieszcześliwa. Łzy coraz bardziej zaklejały jej oczy, w końcu przestała płakać. Zasnęła.
   
    Obudziły ją jakieś krzyki. Z trudem otworzyła oczy. Było jej zimno i okropnie niewygodnie. Za nic nie mogła sobie przypomnieć, gdzie jest i co tu robi. Jacyś ludzie biegali gdzieś blisko, co chwila ktoś wykrzykiwał jej imię. Potrząsnęła głową, żeby się obudzić, powoli wracała pamięć.
    - Natalka i Romek, jedźcie w stronę rzeczki, Filip z Matylda na łąki, tylko nie galopujcie po ciemku - to chyba krzyczał pan Mikołaj - Paweł, weź Jeepa i jedź w stronę miasta, zabierz telefon. Marta, dzwoń do jej mamy może jakimś cudem jest w domu. Dziewczyny, przejdźcie jeszcze raz po stajniach, może siedzi w którymś boksie. Baaasia!!!
 
Zdaje się, że to jej szukali. Pan Mikołaj jest chyba bardzo zły. To koniec, więcej do klubu nie będzie mogła przyjechać. Powoli wstała, wyjrzała przez kraty boksu. Chciała krzyknąć: „Tu jestem!", ale jej się nie udało, zakaszlała tylko.
    - Panie Mikołaju! Panie Mikołaju! Jest tutaj! - to Karolina z Pauliną wbiegły do stajni.
    - Zaczekajcie! - pan Mikołaj krzyknął do pozostałych i wbiegł za dziewczynkami. - Dziecko, jak ty wyglądasz!
- krzyknął na widok umorusanej i zapuchniętej od płaczu Basi - co się stało?
    - Nic - odpowiedziała i łzy znowu zaczęły płynąć potokiem.
    - Nie wyj, tylko powiedz, co się stało, czemu płaczesz? - pan Mikołaj otworzył drzwi do boksu, wszedł i przytulił dziewczynkę.
    - Bo muszę jutro wyjechać- chlipała po cichutku Basia.
    - Tak? - zapytał z niedowierzaniem pan Mikołaj - z tego, co ja wiem, masz zostać do końca wakacji. Rozmawiałem dzisiaj z twoja mamą, zgodziła się. Szedłem ci to powiedzieć, kiedy się okazało, że zginęłaś. Wszyscy cię szukają.
    - Do końca wakacji ?! - Basia nie mogła uwierzyć.
    - Na razie do końca wakacji, a co będzie dalej, zależy już tylko od ciebie. 
 
 
c.d.n