Część II - Rozdział drugi

Część II
 
 
II
 
Dziewczynki lubiły się coraz bardziej. Nie myślały o zbliżającym się końcu obozu. Nie potrafiły sobie nawet wyobrazić, że miałyby się rozstać. Przyjaźniły się też coraz bardziej z Moniką, nawet Matylda nie była już taka niemiła jak na początku. Podział na „Obóz" i „Klub" był coraz wyraźniejszy. Dziewczyny i chłopcy, którzy przyjechali na obóz, właściwie nie interesowali się końmi. Przejażdżki do lasu były tylko jedną z wielu wakacyjnych atrakcji. Ważniejsza niż jazda była dla nich dyskoteka. Dostawali wyczyszczone i osiodłane konie, a po jeździe ktoś je od nich odbierał. Nawet nie musieli wchodzić do stajni.
 
Za to dziewczynki czyściły, pomagały przy siodłaniu, rozsiodływały i czyściły po jazdach. Pod koniec turnusu małe konie potrafiły osiodłać już same. Im lepiej im szło, tym bardziej były z siebie zadowolone. Pani Marta też wyraźnie lubiła je coraz bardziej. Po kilku dniach przestały wyjeżdżać do lasu z ,,obozem". Przed południem pomagały w stajni, a na jazdę jechały z panią Martą po obiedzie. Ich jazdy trwały zawsze dłużej niż ,,obozowe" i wyglądały zupełnie inaczej. Przez całą jazdę wykonywały przeróżne ćwiczenia, dużo galopowały, jeździły kłusem bez anglezowania. To sprawiało im najwięcej kłopotów. Kiedy człowiek nauczy się już anglezować, bardzo trudno przestać. Pani Marta nalegała jednak, żeby próbowały, bo na ujeżdżalni często będą jeździły kłusem ćwiczebnym, czyli takim bez anglezowania i wtedy «będzie jak znalazł". Zaciskały więc zęby i próbowały naśladować panią Martę, która potrafiła całą jazdę przejechać bez anglezowania. Przypuszczały nawet, że ma jakiś klej, bo zupełnie jej nie wybijało z siodła, ale nie miały odwagi, żeby zapytać. Kiedy pewnego dnia wróciły z lasu, na ujeżdżalni jeździł już tylko Filip i pan Paweł. Oni też jeździli kłusem bez anglezowania i też zupełnie ich nie wybijało. Nie miały odwagi zapytać pana Pawła, ale Filip często przychodzi do ich pokoju, więc postanowiły dowiedzieć się czegoś od niego. W czasie kolacji zapytały Filipa, czy mógłyby wieczorem do nich przyjść. Odpowiedział, że jasne, i pobiegł grać w ping-ponga. Kiedy przyszedł, było już po dziewiątej. Usiadł na rogu lóżka.
    - Coście chciały? - zapytał, żując gumę.
    - Czy to prawda, że czymś się smaruje siodło, żeby w kłusie ćwiczebnym nie wybijało? - zapytała Karolina.
Filip patrzył na nie przez chwilę, nic nie mówiąc. Nie widziały za dobrze jego miny, bo w pokoju było już prawie całkiem ciemno.
    - Nie wiem, czy mogę wam już powiedzieć - odezwał się w końcu tajemniczo.
    - No wiesz - oburzyła się Agnieszka - nam nie powiesz?!
    - Nikomu nie powiemy - dodała Basia, kładąc rękę na sercu. Dziewczynki zaczęły zapewniać o swojej dyskrecji i nakłaniać Filipa do wyjawienia sekretu.
    - Jest specjalny klej - powiedział w końcu - ale sprowadzają go z zagranicy, tylko dla zawodników. Ja dostaję najwyżej słoik na miesiąc.
    - A my też będziemy dostawać? - Karolina wyobrażała już sobie siebie jadącą kłusem niczym pani Marta przyklejona do siodła.
    - Zwariowałaś? Na razie będą was katować tym kłusem ćwiczebnym i wmawiać, że to da się zrobić bez kleju. A przecież każdy kto próbował, wie, że to niemożliwe - Filip mówił zupełnie poważnie, a dziewczynki nie miały żadnych powodów, by mu nie wierzyć. O kilku dni próbowały i wiedziały, że to naprawdę niemożliwe.
    - Filip - Karolina jak zwykle nie miała zamiaru rezygnować z marzeń - co chcesz za odrobinę tego kleju?
    - No wiesz, mam jeszcze tylko jeden słoik - powiedział Filip niechętnie - a jak mi zabraknie na zawody?
    - Co chcesz? - nie dawała za wygraną Karolina.
    - Tylko troszeczkę! - dodała Paulina.
    - Jak troszeczkę? - oburzył się filip - gdybym dał wam wszystkim, to przez cztery dni musiałbym jeździć bez kleju. Przecież wiecie jakie to trudne.
Dziewczynki wiedziały dokładnie i nawet zrobiło im się trochę żal Filipa, ale z drugiej strony - tak bardzo chciały spróbować, jak to jest, kiedy w kłusie ćwiczebnym nie wybija.
    - Co chcesz? - Karolina spytała twardo jeszcze raz.
    - Dobrze - Filip sprawiał wrażenie zrezygnowanego - wyczyścicie jutro moje konie. Jeżeli będą wyczyszczone jak na przegląd, posmaruję wam siodła klejem przed jazdą.
Wstał i poszedł do swojego pokoju. Dziewczynki zaczęły piszczeć, podskakiwać i całować się z radości. Świetnie to rozegrały. Filip miał cztery konie. Crazy, Hetmana, Sukcesa i Furię - wszystkie siwe. Dziewczynki wiedziały z opowiadań, jak ma być wyczyszczony koń na przegląd na zawodach. Na siwym koniu nie mogło być najmniejszej żółtej plamki. Kopyta musiały być wysmarowane specjalnym smarem i wyglansowane jak buty.
 
Jak doczyścić siwego konia? >>sprawdź<<
 
Czyszczenie zajęło im w sumie trzy godziny. Najpierw czyściły Sukcesa i Hetmana, bo na tych koniach Filip miał jeździć przed południem, a później Crazy Girl i Furię.
 
    Filip miał ciężkie życie ze swoimi siwymi końmi. Pan Mikołaj wciąż miał do niego pretensje, że konie są źle wyczyszczone, a kiedy był zły, kazał wracać do stajni i czyścić jeszcze raz. Filip tak naprawdę, nie był synem pana Mikołaja, tylko siostry pana Mikołaja - pani Dominiki - ale pan Mikołaj mówił do niego „synu" i bardzo go kochał. Uwielbiał chwalić się umiejętnościami Filipa i puszył się jak paw, kiedy ktoś to potwierdzał. Dzień wcześniej odwiedził pana Mikołaja jakiś jego stary znajomy. Pili kawę na tarasie i patrzyli na trening.
    - A tam jeździ mój Filip - powiedział w pewnym momencie pan Mikołaj, pokazując na drugą stronę ujeżdżalni. Znajomy pokiwał głową i rozmawiali dalej. Kiedy Filip podjechał bliżej, znajomy powiedział:
    - Naprawdę nieźle jeździ, ale mógłby czasem wyczyścić  konia..-
Pan Mikołaj, który siedział tyłem do koni, gwałtownie się odwrócił. Spojrzał na Filipa z bliska. Ci, którzy go dobrze znali, poznaliby od razu, że musi być wściekły, bo zrobił się czerwony  i zaczęły mu drgać policzki. Filipowi też wystarczyło jedno spojrzenie, żeby wiedzieć, ze zbliżają się kłopoty. Pan Mikołaj odwrócił się z powrotem do znajomego. Mówił coś o liczbie koni, które Filip jeździ w wakacje, ale kiedy tylko znajomy wyjechał, krzyknął na cały klub:
    - Filip! - i poszedł do swojego gabinetu. Filip wiedział, że w takich sytuacjach lepiej nie przeginać, ale nie wiedział, o co tak naprawdę chodzi. Wszedł do gabinetu i na wszelki wypadek zrobił minę cierpiętnika.
    - Słuchaj! - pan Mikołaj dalej był czerwony ze złości - ostatni raz najadłem się za ciebie wstydu! Jeszcze raz wyjedziesz na brudnym koniu, to więcej na niego nie wsiądziesz. Na twoje konie jest kolejka chętnych, sprzedam wszystkie! Za chwilę wyjeżdżam, wrócę pojutrze około południa. O dwunastej zrobię przegląd twoich koni, nie chciałbym być w twojej skórze, jeśli zobaczę choćby jedną żółtą plamkę! - trzasnął drzwiami i wyszedł.
 
Filip stał jeszcze przez chwilę. Na myśl o pucowaniu czterech siwych koni w jedno przedpołudnie przeszły mu po plecach ciarki. Wiedział, że jeżeli czegoś nie wymyśli, będzie kiepsko. Brzuch go już bolał ostatnio dwa razy, na głowę Mikołaj też się pewnie nie nabierze. Chyba naprawdę trzeba będzie wyczyścić.
 
Następnego dnia - na szczęście, w ostatniej niemal chwili - przyszedł mu do głowy szatański pomysł z klejem do ćwiczebnego kłusa. Jeszcze nie wiedział, jak z tego wybrnie, ale na razie najważniejsze było to, żeby konie były czyste na przyjazd Mikołaja. Nie miał najmniejszej ochoty wysłuchiwać jego krzyków. Hetman, Sukces i Furia były gotowe. Najwięcej kłopotów dziewczynki miały z Crazy. Filip ciągle był niezadowolony, a one już nie miały sił. Dwie czyściły, a dwie odpoczywały, oparte o ściany boksu. Co chwila zmieniały się i co chwila pytały Filipa, czy wystarczy.
    - Słuchajcie - odezwał się w końcu Filip - ja ją mogę skończyć czyścic, ale Klej dostaniecie kiedy indziej.
    - No coś ty! - wykrzyknęły chorem. Trzy godziny najcięższej pracy, jaką zrobiły kiedykolwiek w życiu, i miałyby zrezygnować?!
    - To czyście - Filip rozłożył ręce. Wiedział już, że na pewno nie zrezygnują z kleju. Poszedł po jeszcze jeden balik słomy, żeby przypadkiem któryś z koni nie ubrudził się, nim nie zobaczy go Mikołaj.
    - Dobra, wystarczy. Klej przyniosę wam na jazdę, a na razie idźcie do pokoju i nie wychodźcie stamtąd, dopóki nie przyjdę. Szybko, szybko - Filip zrobił się nagle dziwnie nerwowy. Odetchnęły z ulga. Nie miały nawet ochoty pytać, dlaczego muszą tak nagle wyjść i czemu mają czekać w pokoju. Kiedy wracały do domu, widziały na podwórku pana Mikołaja, który właśnie skądś przyjechał i szedł do stajni.
    - No, młody, jak twoje konie? - wszedł Mikołaj, był chyba w niezłym humorze.
    - Mniej więcej czyste - odpowiedział Filip, choć wiedział, że jego konie jeszcze nigdy nie były tak czyste. Mikołaj wchodził po kolei do wszystkich boksów i robił coraz głupszą minę. Dobrze wiedział, co znaczy wyczyścić cztery siwki.
    - Synu, powiedz mi - odezwał się w końcu - dlaczego zawsze musi być awantura, żebyś się wziął do porządnej roboty? - chyba nie oczekiwał odpowiedzi, byt zadowolony.