Część II - Rozdział piąty

Część II
 
V
 
    Na następny turnus udało się zostać wszystkim czterem. Nawet nie trzeba było używać podstępów. Karolina oświadczyła po prostu rodzicom, że zostaje i chce konia. Tata poszedł na ugodę - na razie konia jeszcze nie, ale za to może zostać do potowy sierpnia, bo później wyjeżdżają do Tunezji. Karolina zgodziła się na wyjazd do Tunezji pod warunkiem, że po powrocie tata kupi konia. Tata zgodził się poważnie rozpatrzyć kupno konia po powrocie bez żadnych warunków. Karolina się zgodziła.
    Paulina przekonała mamę, że nigdy jeszcze tak dobrze się nie czuła, że przez dziesięć dni nawet nie miała kataru, nie mówiąc już o gorączce, a przecież wiadomo, że po powrocie do domu zaraz coś się przyplącze. Mama zapytała jeszcze pana Mikołaja. Ten zrobił wielki wykład, jak zdrowo jest jeździć konno i jak to chorowite dzieci po jakimś czasie zupełnie przestają chorować. Argumenty były tak przekonujące, że rodzice Pauliny zgodzili się zostawić ją na jeszcze jeden turnus, co Paulina uznała za sukces, zostawiając sobie walkę o konia na później. Wiedziała, że im dłużej nie będzie chorować, tym większe są na konia szanse. Agnieszka, kiedy tata po nią przyjechał, usiadła mu na kolanach i mówiła coś do ucha przez dziesięć minut. Tata tylko słuchał, słuchał, aż w końcu obiecał jakoś mamę przekonać, pod warunkiem, że Agnieszka bez szemrania pojedzie z nimi na urlop w sierpniu, a o koniu porozmawiają jesienią. Basia następnego dnia po zaginięciu przez cały dzień próbowała porozmawiać z panem Mikołajem sam na sam, ale pan Mikołaj ciągle z kimś rozmawiał. Dopiero wieczorem zauważyła, że stoi sam oparty o ogrodzenie i patrzy na konie biegąjące po okólniku. Odważyła się podejść, mimo że serce łomotało jej jak młot.
    - Panie Mikołaju? - zapytała.
    - Co, Kwiatuszku? - był chyba w dobrym humorze.
    - Jak pan wczoraj wieczorem powiedział, że zależy ode mnie, to co to znaczy?
    - Co to znaczy?- powtórzył pan Mikołaj i przestał patrzeć na konie, a zaczął patrzeć na Basię. Zrobił się nagle taki poważny, że aż Basię przeszły ciarki.
    - Widzisz młoda damo - mówił dalej - nie mogę sponsorować wszystkich dzieci, choć bardzo bym chciał. Dla dzieci sponsorami muszą być rodzice, takie czasy. Pomyśleliśmy jednak z panią Martą, że na ile to będzie możliwe, przynajmniej na razie, zajmiemy się tobą. Możesz uczyć się jeździć, ale żeby po wakacjach zostać w klubie,  będziesz musiała być dwa razy lepsza od wszystkich innych dzieci.
    - Będę musiała dwa razy lepiej jeździć? - zapytała przerażona Basia.
    -Nie! - roześmiał się pan Mikołaj - zanim będziesz jeździła lepiej od innych, minie jeszcze dużo czasu. Chcę, żebyś pomagała innym, kiedy to tylko będzie możliwe. Konie, które dostaniesz pod opiekę, a później konie, na których będziesz jeździła, muszą być zawsze zadbane. Nie wolno ci iść się bawić, dopóki wszystkiego z nimi nie porobisz. Chcę cię widzieć na rannym karmieniu codziennie, nawet gdy będzie padał deszcz i nie będzie ci się chciało wstawać! I tak dalej.
    - Ale Matylda nie pozwala mi przychodzić na karmienia. Mówi, że tylko zawadzam. Ja bym chciała - dodała ze smutkiem Basia.
    - Kiedy jest za dużo dzieci na karmieniu, robi się bałagan - pan Mikołaj jak zwykle wziął stronę Matyldy - powiem jej, że ty masz być na karmieniu. Coś widzę, że minę masz nietęgą.
    - Panie Mikołaju a jak będę robiła coś nie tak, to mi pan powie? - Basia nie była pewna, czy wszystko dobrze zrozumiała.
    - Powiem, powiem - pan Mikołaj uśmiechał się jak przedtem - pamiętaj mała, w życiu można osiągnąć wszystko, trzeba tylko naprawdę chcieć.
Pan Mikołaj patrzył na Basię, a Basia stała i zupełnie nie wiedziała, co teraz powinna zrobić. Chciało jej się śmiać i podskakiwać, ale co on sobie wtedy pomyśli? Powinna już pójść czy powinna coś jeszcze powiedzieć? Może podziękować? Ale przecież dziękowała już wczoraj..
    - To ja już pójdę - podjęła w końcu decyzję.
    - To ty już idź - odpowiedział pan Mikołaj jak gdyby ją przedrzeźniał.
Basia odwróciła się powolutku, zrobiła kilka statecznych kroków, żeby nie było... Kiedy oddaliła się już na bezpieczną odległość, puściła się biegiem. Za rogiem budynku, pewna, że pan Mikołaj niczego nie zobaczy, zaczęła podskakiwać i piszczeć z radości.
Pan Mikołaj stał i patrzył w kierunku, gdzie pobiegła Basia. Słyszał piski dochodzące zza rogu. Uśmiechnął się. Uważał, że światem rządzą pasjonaci. Trzeba mieć pasję, żeby życie nie było byle jakie. Wiedział, ze jeżeli pomoże Basi, to jej życie na pewno nie będzie byle jakie.
Kolejne dni były już podobne do siebie. Rano karmienie, śniadanie, jazda, karmienie, obiad, jazda, stępowanie koni po treningach, karmienie, kolacja, wieczorne rozmowy - dla odmiany o koniach. Dziewczynki musiały być o dziesiątej w łóżkach i to sprawiało zawsze najwięcej kłopotów, bo dziesiąta przychodziła zawsze nagle i podstępnie, tak że nikt się jej nie spodziewał. Czasem przychodziła nawet kilka minut po ósmej. Bo na przykład ktoś popatrzył na zegarek i była ósma, a za chwileczkę już pan Mikołaj krzyczał, że jest po dziesiątej. Dziesiąta to najgorsza godzina na świecie.
 
     Basia dostała pod opiekę ukochaną Miniaturkę. Nie jeździła na niej z powodu mistrzostw, ale mogła już na niej stępować i czyścić. Matylda przestała jej dokuczać, ale nie można było mówić o przyjaźni. Jazdy wyglądały teraz zupełnie inaczej. Pani Marta kazała prawie na każdej jeździe wypinać strzemiona i całą jazdę jeździły bez strzemion. Na początku wydawało się to prawie niewykonalne, bo musiały nie tylko jeździć półsiadem, ale nawet normalnie anglezować, pamiętając, że anglezować należy na zewnętrzną nogę. W połowie takiej jazdy nogi były już jak z waty i spadało się z byle powodu. Ale ponieważ spadał co chwilę ktoś inny, upadki przestały być czymś godnym uwagi. Kto zaliczył glebę, wyciągał po prostu czekoladę i nie musiał już nawet nic mówić.
    Dziewczynki wieczorem przechwalały się swoimi siniakami i opowiadały sobie, jak było trudno, ale żadna nie przyznałaby się pani Marcie. Na jeździe zaciskały zęby i na pytanie, czy wszystko w porządku, odpowiadały niezmiennie, że tak. Coraz częściej zdarzało im się jeździć razem ze sportowcami. Dla dzieci z obozu były już autorytetami. Siodłały im konie, dawały dobre rady. Drugi turnus był całkiem inny niż pierwszy i tysiąc razy lepszy.
    Kiedy przyjechała Monika, przywitały się z nią jak stare przyjaciółki. Monika miała gips do pasa i była bardzo rozgoryczona. Kiedy tylko ktoś zaczynał mówić o Mistrzostwach, oczy zachodziły jej mgłą i odchodziła gdzieś na bok. Pan Mikołaj zabronił nawet rozmawiać przy Monice na ten temat, ale było to bardzo trudne, bo temat mistrzostw był najważniejszym tematem i ciągle się o tym rozmawiało. Kiedy kolejny raz wymknęło się komuś słowo „Mistrzostwa"', Monika znowu wstała i poszła płakać. Pani Marta wyszła za nią. Monika siedziała na ławce obok miejsca na ognisko.
    - Czego buczysz? - pani Marta usiada obok niej.
    - Bo oni wszyscy ciągle mówią tylko o tych Mistrzostwach, a ja już na pewno nie będę mogła wystartować.
    - I chciałabyś, żeby inni też nie wystartowali? - głos pani Marty był dziwnie spokojny.
    - Nie! - Monika prawie krzyknęła - tylko niech o tym ciągle nie gadają!
    - Rozumiem - pokiwała głową pani Marta - powinni wychodzić, kiedy chcą pogadać o Mistrzostwach, i przerywać w pół zdania, kiedy ty przychodzisz. A nie boisz się, że zaczną cię unikać?
    - Dlatego ja wychodzę. Chyba może mi być przykro?
    - Jasne - pani Marta była dalej spokojna - najpierw ty wychodzisz, a potem Mikołaj się na nich wydziera, że są niekoleżeńscy. Zamiast ci współczuć, są na ciebie coraz bardziej źli; coraz mniejszą mają ochotę na przebywanie w twoim towarzystwie.
    - Pani Marto, ja tak bardzo chciałam wystartować w tych Mistrzostwach - w głosie Moniki nie było już żadnej złości, tylko ogromny żal i smutek. Pani Marta przytuliła ją i zaczęła głaskać po głowie.
    - Wystartujesz jeszcze w niejednych, obiecuję. I pamiętaj, jeżeli będziesz umiała cieszyć się cudzym szczęściem, inni będą cieszyć się twoim. A od złości ani nie przestanie cię bolec, ani szybciej się nie zrośnie. - Ach, jeszcze jedno - dodała po chwili - chciałabym, żebyś od jutra prowadziła treningi nowym dziewczynkom. Widzę, że się z nimi zaprzyjaźniłaś, a trzeba im dać wycisk.
    - Ja?! - Monika krzyknęła z niedowierzaniem.
    - No pewnie, nikt tego nie zrobi lepiej, mówiłam ci, że masz do tego talent. A to nie będzie jazda z jakimiś „dupotłukami", dziewczynki jeżdżą już całkiem nieźle. Zrobisz im normalny trening.
    - Ze skokami? - Monika zapomniała o gipsie i Mistrzostwach.
    - Jeszcze nie skaczą - roześmiała się pani Marta - mogą jeździć przez drągi. Chociaż Karolina pewnie zacznie niedługo skakać.
    - A pani też będzie? - Monika chciała powoli wszystko zaplanować.
    - Zapewne gdzieś niedaleko, ale nie będę się odzywać.
    - Dobrze, dam im wycisk - Monice najwyraźniej wrócił humor.
    - To nie będzie takie proste. Dziewczyny są twarde jak skala. Na razie wytrzymują wszystko i nawet nie jękną, chociaż nieraz mają łzy w oczach.
    - Zobaczymy, zobaczymy - Monika przypominała sobie swoje pierwsze prawdziwe treningi - chodźmy z powrotem, już się cieszę, że jedziemy na Mistrzostwa.
Wstały. Pani Marta chciała objąć Monikę, ale z twardym gipsem było strasznie nieporęcznie, więc tylko położyła jej rękę na głowie. Kiedy weszły do pokoju kominkowego, gdzie wszyscy siedzieli, rozmowy nagle zamilkły. Spojrzeli badawczo na Monikę i panią Martę.
     - Filip - zaczęła Monika jak gdyby nigdy nic - co w końcu bierzesz na „podpórkę" na Mistrzostwa: Furie czy Hetmana? Filip spojrzał pytająco na Mikołaja. Nie wiedział, czy już wolno rozmawiać z Moniką o Mistrzostwach, czy znowu będzie awantura?
    - No, co się głupio patrzysz - pan Mikołaj już widział po minie pani Marty, że Monice przeszło - odpowiadaj, kiedy dama pyta.
    - Jeszcze nie wiem- zaczął niepewnie Filip - zobaczymy po Rybniku, jadą obydwa na zawody do Rybnika.
    - Przeszło ci już? - dodał po chwili.
    - No - odpowiedziała uśmiechnięta Monika.
    - A dasz się popukać po gipsie? - Filip nie bardzo wierzył, że można człowieka zagipsować od pasa po szyje, tak że tylko wystaje głowa i jedna ręka. Miał ochotę sprawdzić to wcześniej, ale bał się, że Monika zaraz się rozpłacze.
    - A popukaj się po głowie, może ci ulży - Monika była już normalna.
Wszyscy ryknęli śmiechem. Śmiali się tym bardziej, że od przyjazdu Moniki nie bardzo wypadało się śmiać i każdy miał już wielkie zapasy śmiechu, z którymi nie było wiadomo, co zrobić.
    - Skorupa jak u żółwia - pan Paweł pukał po gipsie bez pytania.
    - U żółwika! - zaprotestowała gwałtownie pani Marta.
    - O, Żółwik świetnie pasuje! - pan Mikołaj śmiał się ze wszystkimi.
    - Tylko nie Żółwik! - protestowała Monika.
    - A dlaczego?
    - A dlatego! - Monice Żółwik nawet się podobał, ale wiedziała, że jeśli nie będzie protestować, przezwisko nigdy się nie przyjmie.
    - Żółwiku, daj popukać w pancerzyk! - Filip natychmiast zaczął pajacować.
    - Popukaj się po swojej pustej makówce, mówiłam ci już! - Monika śmiała się ze wszystkimi, chyba pierwszy raz od wypadku.
    - Słuchajcie, moje miłe panny - pani Marta przerwała rozgardiasz - jutro macie jazdę z Żółwikiem - po raz pierwszy oficjalnie użyła nowego przezwiska Moniki.
    - Hura! - krzyknęły nieopatrznie, nie wiedząc, co je czeka.