Część II - Rozdział szósty

Część II
 
VI
 
Żółwik za punkt honoru postawił sobie złamać dziewczynki. Wycisk to wycisk. Po pierwszym kłusie, kiedy tylko dociągnęły popręgi, kazał im wypiąć strzemiona. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, bo pani Marta ostatnio też zabierała im strzemiona i szło im już całkiem nieźle. Później jednak zaczęły się prawdziwe tortury. Żółwik niemal bez przerwy kazał im jeździć kłusem albo galopem. Musiały anglezować lub jeździć w półsiadzie, co bez strzemion nawet dobremu jeźdźcowi sprawia trudność. Po dziesięciu minutach zrozumiały, że to, co kazała im normalnie robić pani Marta, to betka w porównaniu z treningiem Żółwika. Zaciskały zęby, twarze miały czerwone z wysiłku, coraz trudniej było im utrzymać równowagę. Marzyły o jednym jedynym słowie: „Stępem!", ale Żółwik daleki był od wypowiedzenia tego słowa. Pani Marta obserwowała jazdę z werandy. W którymś momencie wstała, podeszła do ogrodzenia ujeżdżalni i zawołała.
    - Żółwiku, podejdź tu na chwileczkę.
    - Stępem! - wydał komendę Żółwik i podszedł do ogrodzenia - ale wycisk? - powiedział cicho do pani Marty, wyraźnie z siebie zadowolony.
    - Świetnie - w głosie pani Marty nie było entuzjazmu - dużo się dzisiaj od ciebie nauczyłam. Zapisuję sobie wszystko, kiedy tylko zdejmą ci gips, zrobię ci taką samą jazdę.
    - No wie pani?!
    - No wiem.
    - A ostatnio pan Paweł kazał mi skakać bez strzemion i do tego z rękami na biodrach - Żółwik próbował się bronić.
    - Pamiętam - głos pani Marty przez cały czas był spokojny - aż się popłakałaś.
    - No właśnie! - Żółwik uznał, że to jest wystarczające uzasadnienie dla jej dzisiejszych metod. - Tylko widzisz, celem pana Pawła było to, żebyś wykonała ćwiczenie, o którym był przekonany, że potrafisz, zresztą okazało się w końcu, że miał rację. Twoim celem natomiast jest zmuszenie dziewczynek do płaczu, bo dobrze wiesz, że taką jazdę, jaką im dzisiaj fundujesz, będą w stanie wytrzymać najwcześniej za pół roku.
    - Miał być wycisk - Żółwik próbował się jeszcze tłumaczyć, ale zrobiło jej się strasznie głupio.
    - Moniko, mam nadzieję, że ta lekcja będzie dla ciebie ważniejsza niż dla dziewczynek. Wiem na pewno, że będziesz, kiedyś świetnym trenerem. Zapamiętaj jednak na zawsze, że wyżywają się na swoich podopiecznych tylko ludzie z kompleksami. Czasem trzeba być twardym, ale cel, który chcesz osiągnąć, zawsze musi być realny, a płacz jeźdźców nigdy nie może być celem samym w sobie.
    - To co mam teraz robić? - Żółwik chciał wyjść z twarzą.
    - Ja kazałabym im zrobić jeszcze po dwa kółka kłusa, jeśli będą chciały, i dała im spokój - pani Marta znów była miła, co dodało Żółwikowi otuchy.
    - I proszę, jedziemy kłusem! - Żółwik wyszedł znów na środek ujeżdżalni.
    - A może być ćwiczebny?- zapytała błagalnie Basia.
    - Jak chcecie, i tak już kończymy.
Dziewczynki po raz pierwszy, odkąd zaczęły jeździć, wiadomość o końcu jazdy przyjęły z ulga. Po południu pani Marta zapytała, kto chce jechać w teren. Oprócz Karoliny wszystkie chciały, bo na samą myśl o jeździe bez strzemion dostawały gęsiej skórki.
Karolina nie chciała jechać do lasu, bo miała jasny plan - postanowiła skakać i startować w zawodach. Żadne siniaki i obolałe nogi nie mogły jej w tym przeszkodzić. Policzyła sobie, że ma do nadrobienia dwa lata, bo o tyle była starsza od Basi i Pauliny. W związku z tym musiała ćwiczyć dwa razy więcej i na żadne tam przyjemności i odpoczynek nie mogła sobie pozwolić. Wymusiła na rodzicach zgodę na taka liczbę jazd, na jaką tylko będzie miała siły, i jeździła trzy lub cztery razy dziennie. W tereny nie jeździła, bo to nic nie daje, no chyba, że nie było innego wyboru, bo oczywiście teren jest lepszy niż nic. Kiedy powiedziała pani Marcie, że po południu też chce jeździć na ujeżdżalni, pani Marta pokiwała z uznaniem głową.
    - W takim razie weźmiesz Fany - powiedziała - jest dla ciebie trochę za duża, ale do tego, co będziemy dzisiaj robić, jest najlepsza.
    - A co będziemy robić? - spytała natychmiast Karolina.
    - Zobaczysz - odpowiedziała pani Marta i wyszła.
    - Na pewno będziesz jeździła na oklep! - domyślała się Agnieszka - Natalka przez cały ubiegły tydzień jeździła na niej bez siodła!
    - Obtarła się od popręgu i nie można było jej osiodłać - Basia była na bieżąco, bo od tygodnia pomagała pani Marcie w zabiegach weterynaryjnych - już dawno się wygoiło.
    - Pewnie będziesz trenowała wsiadanie i zsiadanie - zachichotała Paulina.
    - Myślę, że wiem, dlaczego masz wziąć Fany - Żółwik zrobił tajemniczą minę.
    - Dlaczego?! - Karolina była coraz bardziej ciekawa.
    - Nie mogę ci powiedzieć, bo nie mam pewności - Żółwik droczył się z podekscytowaną Karoliną.
    - Żółwik, nie bądź świnią! 
    - No dobrze, ale żebyś nie miała pretensji, jeśli się nie sprawdzi.
    - No coś ty! Mów! - Karolina domyślała się troszeczkę, ale koniecznie chciała, żeby ktoś potwierdził jej przypuszczenia.
    - Myślę, że będziesz skakała.
    - Naprawdę?! - zdziwiła się Karolina, choć takiej właśnie odpowiedzi się spodziewała.
    - Tak myślę, Fany jest najlepsza do nauki skakania. Pan Mikołaj mówi, że na nią można posadzić małpę i też wygra konkurs.
    - Ja nie jestem małpa! - Karolinę ogromnie dotknęło takie porównanie.
    - Tak się tylko mówi o koniu, który chętnie skacze. Małpa nie zapamiętałaby kolejności przeszkód. Na początku nauki skakania koń musi robić wszystko sam, tobie każą się tylko trzymać za grzywę i nie spadać.
    - A jak się spadnie przy skokach, to też trzeba stawiać czekoladę? - Karolina wolała być przygotowana na wszystkie ewentualności.
    - Jasne, a czym to się różni, gleba jest gleba - Żółwik konsekwencje spadania miał opanowane.
    - Nie trzeba tylko stawiać czekolady jak się glebnie ze stołka - zaśmiała się Paulina w swój charakterystyczny sposób
    - A ty się śmiejesz jak Krecik - odciął się trochę poirytowany Żółwik.
    - Krecik. Chi, chi, chi! - Paulina śmiała się zawsze ze wszystkiego, nawet z siebie.
    - Pan Paweł nie mówi już na Paulinę inaczej niż tylko Krecik - Basia miała wiadomości z pierwszej ręki.
    - Ja też będę mówiła na nią Krecik, skoro może być Żółwik, to może być też Krecik. Wam tez się wymyśli jakieś przezwiska - Żółwik nic nie miał przeciwko swojemu przezwisku, ale złościło ją, że nikt inny nie ma.
    - Przezwisk się nie da wymyślić - do jadalni wróciła pani Marta - przezwiska muszą się wymyślić same. Ale Krecik mi się podoba i pewnie się przyjmie.
    - Pani Marto, czy Karolina będzie dzisiaj skakać? - Agnieszka lubiła być dobrze poinformowana.
    - Zobaczymy. Co jesteście takie ciekawskie?
    - No bo my byśmy chciały zobaczyć. Może spadnie.
    - A cóż jest takiego fajnego w spadaniu innych?
    - Czekolada - dla Agnieszki odpowiedź była oczywista.
    - Na pewno nie spadnie. A wy, o ile mi wiadomo, będziecie w tym czasie w terenie - panią Martę, rozbawiła odpowiedź Agnieszki - i uważajcie, żebyście to wy nie musiały przynosić czekolady.
    - Ja bym tam wolała postawić czekoladę za skoki - Krecik zaczynał żałować, że nie chciał zostać na ujeżdżalni.
    - A ja bym wolała, żebyście stawały czekoladę z okazji urodzin, a nie upadków - zakończyła dyskusję pani Marta - a teraz zgłosicie się do Sylwii, ty Karolina o czwartej na ujeżdżalni.
Karolina nie była w końcu pewna, czy będzie dzisiaj skakać, czy nie, pani Marta nie dała jasnej odpowiedzi, ale coś jej mówiło, że będzie. Fany była piękną małopolską klaczą, maleńką jak na swoją rasę, ale i tak była największa ze wszystkich Koni, na których jeździły dziewczynki. Nie zaliczała się już do pony, ale do grupy, która w nomenklaturze sportowej nazywała się "małe konie". Fany uwielbiała skakać i była takim klubowym nauczycielem skoków.
 
    Początek jazdy wyglądał inaczej niż kiedy jeździły dziewczynki. Pani Marta mówiła znacznie mniej i uwagi były inne. Karolina godzinami obserwowała treningi sportowców, więc wiedziała mniej więcej, co należało robić. Na wszelki wypadek patrzyła jednak na Filipa i robiła to, co on. Kiedy pani Marta zwracała komuś wagę - na przykład  "cofnij łydkę" , „nie zadzieraj pięty" albo „wyprostuj się" - Karolina natychmiast analizowała, jak to wygląda u niej i starała się od razu poprawić. Efekt był chyba dobry, bo pani Marta kilka razy powiedziała: "Karolina, dobrze". Starała się też mieć jak najbardziej obojętną minę, jak wszyscy pozostali, żeby sobie ktoś przypadkiem nie pomyślał, że tylko ona nie jest tu sportowcem. Wzdłuż ogrodzenia zebrała się spora grupka gapiów spośród ludzi, którzy przy-szli do lasu na spacer. Przy ładnej pogodzie zdarzało się to często, szczególnie gdy konie skakały na treningu. Nikt już nie zwracał uwagi na publiczność podczas treningów, wszyscy byli przyzwyczajeni. Nikt, z wyjątkiem Karoliny. Dla Karoliny był to dodatkowy stres, no bo jeżeli spadnie, to śmiać się będą nie tylko ludzie z klubu, ale i ci zza ogrodzenia. Z drugiej strony, gotowa była spadać i spadać, byle tylko w końcu zacząć skakać.
    - I proszę kopertę kłusem w stronę autobusu - padła w końcu komenda, od której zawsze zaczynały się skoki. Karolina nie zastanawiała się długo. Pani Marta nie powiedziała co prawda, że też ma skakać, ale nie powiedziała, że nie ma. Przed Fany kłusowała Crazy. Karolina postanowiła jechać po prostu za Filipem i czekać, co będzie.
Koperta to dwa skrzyżowane drągi, z jednej strony wsparte na stojaku, a z drugiej na ziemi. To niziutka przeszkoda, skakana na rozgrzewkę. Przed przeszkodą na ziemi ułożone były jeden za drugim trzy drągi, w takich odległościach od siebie, żeby koń musiał je pokonać kłusem. Filip kilka kroków przed drągami usiadł w półsiadzie, Crazy przeszła kłusem do samej przeszkody, odbiła się i bez wysiłku pokonała przeszkodę. Karolina, jadąca dziesięć kroków za Filipem, nie odważyła się zrobić półsiadu. Zacisnęła tylko mocniej nogi i mocniej chwyciła za wodze. Efekt był jednak odwrotny niż spodziewany. Fany uznała, że powinna leżące na ziemi drągi po prostu przeskoczyć, a Karolina, żeby nie stracić równowagi, chwyciła z całych sił za wodze. Kiedy koń na skoku wyciągnął głowę, uczepiona wodzy wylądowała na szyi. W tym momencie koń odbił się na kopertę, podnosząc głowę i popychając dziewczynkę z powrotem w siodło, ale przy lądowaniu Karolina, cały czas kurczowo uczepiona wodzy, znów znalazła się na szyi. Fany zrobiła jeszcze kilka kroków i stanęła, zdziwiona nieco, że jeździec, zamiast siedzieć w siodle, oplata rękami i nogami jej szyję. Karolina usiłowała wgramolić się z powrotem na siodło, ale zdegustowana klacz, opuściła w końcu głowę i dziewczynka, jak po zjeżdżalni, zsunęła się głową w dół, na ziemię. Siedziała tak przez, chwile, zastanawiając się, co teraz będzie.
    - Kto ci kazał jechać? - pani Marta podeszła do Karoliny, żeby sprawdzić, czy nic się nie stało.
    - Pani powiedziała, że jedziemy, to myślałam, że ja też - Karolina siedziała na ziemi.
    - Nic ci się nie stało? - pani Marta uznała zapewne wyjaśnienie za wystarczające, bo nie wyglądała na rozeźloną - to wsiadaj.
    - Pani Marto, następnym razem nie spadnę - zapewniała Karolina gorliwie, wykonując polecenie.
    - Następnym razem nie pchaj się przed orkiestrę, przyjdzie czas i na ciebie. Chcę, żeby poskakali i poszli po drugie konie, a ty na razie jeździj po ścianach, patrz i staraj się nie zajechać nikomu drogi.
To bezsprzecznie oznaczało, że jednak będzie skakać. Teraz po prostu będzie musiała mocniej się trzymać i na pewno nie spadnie. Skoki innych trwały jeszcze dość długo. Karolina po pierwszych doświadczeniach patrzyła na nich już nieco inaczej. Starała się zrozumieć, jak to się dzieje, że wszyscy skaczą, i nikt nie spada na szyję, pomimo ze jadą półsiadem.
Kiedy skończyli, pani Marta kazała Karolinie znów jeździć kłusem, a chwilę później zagalopować.
    -Karolina! Czekoladę trzeba było kupić w supermarkecie. Może ci być potrzebny cały karton - Filip nabijał się z nieco przestraszonej Karoliny.
    - Ty, cwaniaku, masz jeszcze przynajmniej trzy zalegle - pani Marta próbowała nieco poskromić Filipa - nic się nie martw - dodała do Karoliny - teraz już nie spadniesz.
    - Postawię swoje, kiedy Matylda przyniesie swoje - Filip wrócił do rozmowy na temat zaległych czekolad.
    - Ja nie mam żadnych zaległości, nie spadam tak często jak ty! - Matylda nie znosiła najmniejszej krytyki.
    - A kto dał na głowę w niedzielę z Trapera? - Filip nie dawał za wygraną.
    - Widziałeś?! - Matylda robiła się coraz bardziej zła.
    - Ma się swój wywiad - Filip uwielbiał wyprowadzać Matyldę z równowagi.
    - Ci, którzy widzieli, jedli, nie będę częstować swoją czekoladą wszystkich plotkarzy.
    - Ty byś poczęstowała czekoladą?! Może batonikiem i to musiałby być zepsuty! - Filip poczuł się dotknięty.
    - Nie kłócić mi się, tu! - pani Marta nie chciała dopuścić do grubszej awantury - wynocha do rzeczki i brać drugie konie. A ty Romek, pilnuj, żeby się nie pozabijali - dodała do najstarszego w całym towarzystwie.
Karolina poczuła, jak wali jej serce. Zbliżały się wymarzone skoki, ale po pierwszych doświadczeniach wiedziała już, że nie jest to takie proste. Z drugiej strony, za nic na świecie nie chciałaby zrezygnować. Galopowała dookoła ujeżdżalni, tak jak kazała pani Marta - w półsiadzie, i czekała, kiedy się zacznie.
    - Karolina, stępem, daj jej trochę dychnąć i słuchaj - pani Marta ustawiała kopertę, taką samą jak ta, na której Karolina poprzednio spadła - pojedziesz sobie spokojnym galopem, z daleka, aż tam spod ogrodzenia, cały czas półsiadem, a kiedy powiem, puścisz wodze i chwycisz się za grzywę. Tylko tym razem nie zamykaj oczu.
    - Ja wcale nie zamknęłam oczu - oburzyła się Karolina, chociaż wcale nie była tego tak całkiem pewna.
   - Ja tam widziałam, że zamknęłaś - roześmiała się pani Marta - ale to nie ma znaczenia. Pamiętaj, żeby jechać powolutku. Nie popędzaj jej, dla niej to nie jest żadna przeszkoda. I trzymaj się grzywy.
Karolina nie widziała nigdy, żeby ktoś trzymał się na skoku grzywy, i do tego zwyczajnie bała się puścić wodzy. Wyobrażała sobie, że to trochę tak jak jazda rowerem bez trzymania, ale bardziej bała się nie wykonać polecenia pani Marty. Zgodnie z poleceniem dojechała więc galopem do samego ogrodzenia i skierowała konia na przeszkodę.
    - Chwyć się grzywy! - usłyszała komendę.
Koń galopował równo wprost na kopertę. Karolina puściła wodze i obiema rękami mocno chwyciła za włosy na szyi. Poczuła szarpnięcie, coś pociągnęło ją za ręce, a w następnym momencie wepchnęło z powrotem w siodło. Koń galopował dalej w kierunku ogrodzenia. Już po skoku. To było łatwe!
    - Zbierz z powrotem wodze i jeszcze raz - usłyszała głos pani Marty.
Nie zastanawiała się ani sekundy. Błyskawicznie złapała puszczone przed skokiem wodze i skierowała konia ponownie na przeszkodę.
    - Nic nie dodawaj, jedziemy tak samo jak poprzednio - pani Marta mówiła to wszystko powoli i spokojnie, jak gdyby skakanie przez prawdziwe przeszkody nie było niczym nadzwyczajnym.
Drugi skok też był łatwy.
    - Dobrze wystarczy, do stępa - usłyszała. Wiedziała, że kiedy pani Marta mówi  "wystarczy", to nie oznacza końca skoków, tylko przerwę na podnoszenie przeszkody. Rzeczywiście, po chwili usłyszała:
    - Dobrze, jedziemy jeszcze raz. Teraz nie puszczaj wodzy, tylko chwyć się grzywy w połowie szyi, wtedy całe ciało ułoży się na skoku prawidłowo.
Tym razem przeszkoda była znacznie wyższa niż poprzednia koperta, Karolina na wszelki wypadek zacisnęła mocniej łydki. Koń ruszył szybciej.
    - Nie pędź, nie pędź! - usłyszała głos pani Marty - trzymaj grzywę!
Karolina nawet nie zauważyła skoku.
    - Karolina, to nie są dla tego konia żadne przeszkody - pani Marta tym razem chyba nie była zadowolona - galopujemy sobie powolutku, jak gdybyśmy w ogóle nie mieli skakać. Nie popędzaj jej. Proszę jeszcze raz.
Tym razem Karolina nie popędzała Fany. Zgodnie z poleceniem galopowała na przeszkodę najspokojniej jak tylko umiała. Jak kazała pani Marta, już od zakrętu chwyciła mono za grzywę w połowie szyi i czekała, co będzie, ale już bez niepokoju. Czuła wyraźnie skok. A później jeszcze raz i jeszcze raz. Każdy kolejny skok był coraz przyjemniejszy. Przyjemności nie dałoby się porównać z niczym, co Karolina do tej pory przeżyła. Wiedziała już z całą pewnością, że skoków nie zamieniłaby na nic na świecie.
    - Dobrze, wystarczy, koniec - usłyszała w końcu - jeżeli będziesz solidnie trenować, za miesiąc możesz spróbować wystartować w zawodach. Może w Rybniku? Stęp, długa wodza, cukier.
Rozległy się brawa. Karolina dopiero teraz zauważyła dziewczynki, które od dłuższej chwili stały przy ogrodzeniu.
    - Ale ci super szło - w głosie Krecika dało się słyszeć nutkę zazdrości.
    - Podobno spadłaś? - Agnieszka miała dzisiaj od rana ochotę na czekoladę
    - Będą dwie czekolady! - Karolina zrozumiała aluzje. Była zmęczona, ale najszczęśliwsza na świecie.