Część I - Rozdział drugi

 

Część I

 

II

 
 
 
    Do klubu jechało się przez las ponad siedem kilometrów, Basia jeszcze nigdy nie była tak przejęta jak owej pamiętnej środy, kiedy po raz pierwszy pokonywała z mamą tę drogę. O tym, że "za lasem" od kilku miesięcy są jakieś konie, wiedziała, bo ktoś kiedyś o tym mówił, ale wydawało jej się to bardzo daleko. Nie przypuszczała nawet, że ktokolwiek stamtąd może chodzić do tej samej szkoły co ona. Wczoraj, kiedy mama powiedziała jej o koniach, zadała sto tysięcy pytań, ale na większość była jedna odpowiedź?: „Nie wiem, zobaczymy jutro". Dowiedziała się tylko, że chłopiec, któremu mama ma pomagać w matmie, ma na imię Filip i chyba jeździ bardzo dobrze, bo ciągle wyjeżdża na jakieś zawody. Dowiedziała się też, że w klubie są inne dzieci, nawet z jej miasteczka, ale czy on tez wyjeżdżają na zawody, mama już nie wiedziała. "Chyba tak, ale dowiemy się jutro".
 
    Nie spała prawie całą noc (tak jej się przynajmniej wydawało), myśląc jedynie o wizycie w klubie. Ciekawe, czy żeby jechać na takie zawody, trzeba być już w siódmej... i czy jak ktoś poszedł do szkoły rok wcześniej, to się liczy, czy nie.., no i przede wszystkim - jak takie zawody wyglądają? Na pewno trzeba jechać jak najszybciej, żeby wygrać. I czy maja białe konie, takie jak Maciek, czy na przykład czarne jak Tornado, koń Zorro. Basia wolałaby, żeby były białe, ale mogłyby być tez czarne. Ciekawe, czy dziewczynka z czwartej może już czyścić takie konie albo dawać im cukier i czy takie konie, co jeżdżą na zawody, lubią w ogóle zwykły cukier tak jak Maciek, czy wolą czekoladę z orzechami (miała na wszelki wypadek pół tabliczki). I czy wszystkie konie są takie duże jak Maciek, czy może są trochę mniejsze... I czy....  Śniły się jej zawody, podczas których galopowała na białym koniu po wielkiej łące. We śnie był tez jakiś chłopak z siódmej, ale galopował na czarnym koniu i został z tylu.
 
    W samochodzie siedziała już cichutko jak myszka, bo mama powiedziała, ze jeżeli zada choćby jedno pytanie na temat koni, to zostanie w domu. Nie miała na to najmniejszej ochoty.
    - Już dojeżdżamy - mama uśmiechała się do Basi zwykłym uśmiechem, czyli takim, który nie znaczył nic ponad to, że mama jest w dobrym humorze. W trudnych chwilach mama zwykle uśmiechała się do Basi uśmiechem numer dwa, który podtrzymywał ją na duchu. Szczerze mówiąc - dziewczynka dzisiaj najbardziej potrzebowała takiego właśnie uśmiechu. Mama chyba niczego nie rozumie i w ogóle się nie przejmuje. No bo jeżeli tam są takie konie, których nie wolno głaskać - tak jak Maćka - i ten z siódmej chodzi z takim batem jak węglarz i pilnuje. Albo jeżeli takim dziewczynkom z czwartej, co powinny by w trzeciej, nie wolno tam wchodzić i Basia będzie musiała czekać na mamę przed bramą? Różnie może być w takim prawdziwym klubie.
 
    Droga była coraz węższa, a teraz była już taka wąska, że gałęzie z drzew dotykały prawie samochodu; ułożona była z nierównych płyt i samochód turkotał jak pociąg, tyle że szybciej.
     - Ale tu mają drogę - mama jechała coraz wolniej, a Basia denerwowała się coraz bardziej. Chyba już szybciej byłoby pójść pieszo.
 
    Nagle wszystkie myśli gdzieś odpłynęły, a przed oczami Basi rozpostarł się widok, którego nigdy nie zapomni. Widok, jaki widywała w snach, tyle że jeszcze piękniejszy. Kilka koni jak z filmu, jeden piękniejszy od drugiego. Jeździli na nich różni ludzie, w prawdziwych dżokejkach i w butach pod kolana, wszyscy dorośli - chyba z siódmej albo jeszcze starsi. Basia niczego w tej chwili nie pragnęła bardziej niż być w siódmej klasie i móc chociaż na chwile wsiąść na któregoś z tych koni. Lata, które dzieliły ją jeszcze od dorosłości, wydawały się wiecznością i wcale nie była pewna, czy ona będzie żyła jeszcze tak długo, a jeśli nawet uda jej się dożyć do siódmej, to czy ktoś wtedy nie przypomni sobie, że powinna być dopiero w szóstej?!
 
   - Basia! - mama powtórzyła jej imię chyba już po raz kolejny - wysiadaj córeczko.
Mama wreszcie zrozumiała, że Basia potrzebuje wsparcia. Ubrała uśmiech numer dwa i objęła ją ramieniem. Tak już dużo lepiej.
Jakiś pan na pięknym białym koniu skoczył przez jakąś wielką przeszkodę i jechał prosto w ich kierunku. Zatrzymał się tuż przy ogrodzeniu.
 
    - Dzień dobry! Już kończę - powiedział do jej własnej mamy
    - Cześć mała! - to było do Basi. Nienawidziła, kiedy ktoś mówił do niej  "mała", ale taki pan na prawdziwym białym koniu mógł powiedzieć do niej wszystko.
    - Dzień dobry - odpowiedziała najgrzeczniej jak tylko potrafiła.
    - Basiu, to jest właśnie Filip - mama uśmiechała się już swoim zwykłym uśmiechem.
    - Cześć Filipku! - Basia nie mogła uwierzyć własnym uszom. Mama mówiła "Fi-lipku" do człowieka, który nie tylko jeździ na prawdziwym białym koniu, ale jeszcze potrafi na nim tak wysoko skakać. Od dawna podejrzewała, że mama jest kimś bardzo ważnym, ale teraz miała już całkowitą pewność. Nie bardzo chciało jej się jednak wierzyć, żeby ten Filipek chodził do jej szkoły, bo przecież kogoś takiego od razu by poznała, nawet gdyby był z siódmej.
 
    Stały jeszcze chwile przy ogrodzeniu, patrząc jak koń Filipa i jeszcze kilka innych koni skaczą przez dwie ustawione jedna za drugą przeszkody. Jakaś pani podnosiła kolorowe drągi, z których były zbudowane przeszkody, coraz wyżej i wyżej i wołała za każdym razem:
    - Jedziemy! - a oni najeżdżali kolejno i skakali jeden za drugim. Pani mówiła coś do jeźdźców przez cały czas, ale Basia nie bardzo rozumiała, o czym. Niezrozumiałe słowa mieszały się ze znanymi, a wszystko razem oznaczało coś innego niż można by przypuszczać. Jakaś dziewczyna skoczyła pierwszą przeszkodę, a przed drugą koń się zatrzymał i dziewczyna spadla prosto na drągi.
    - Boże - wyszeptała przerażona mama. Pani, która mówiła jeźdźcom, co mają robić, zaczęła się śmiać, podeszła do wstającej powoli amazonki i powiedziała zdanie, z którego można było zrozumieć tylko niektóre słowa:
     -Widzisz ofiaro, po stacjonacie nie wróciłaś w siodło, zostałaś na szyi bez łydek. To musiało się skończyć w okserze"
Pewnie żeby jeździć konno, trzeba będzie nauczyć się tych wszystkich słów, tylko od kogo. Sądząc po minie mamy, ona też nie miała pojęcia, o czym mówiła pani na ujeżdżalni. Najlepiej byłoby przyjeżdżać tutaj przez, te wszystkie lata, które jej jeszcze zostały do siódmej, i powoli się uczyć
 
     - Dzień dobry, Filip zaraz skończy - podszedł do nich jakiś pan i pocałował mamę w rękę. Ten to na pewno jest starszy, chyba już w ogóle nie chodzi do szkoły, może jest nawet starszy od mamy.
    - Ty pewnie jesteś Basia, a ile ty masz lat, młoda damo? - Powiedział ,,młoda damo" - widać, że się zna. Od razu go polubiła.
    - Niedługo jedenaście - odpowiedziała, robiąc najpoważniejszą jak tylko potrafiła minę.
    - A na razie dziesięć- dodała mama, co była zdrada, której Basia już do końca życia nie będzie umiała jej wybaczyć. A przynajmniej do przyszłej środy.
     - To ty już jesteś strasznie stara - pan Mikołaj miał zupełnie poważną minę i tylko w oczach migotały mu jakieś ogniki.
    - Najwyższy czas, żeby zacząć jeździć konno.- Basia poczuła, że nogi robią jej się całkiem miękkie. Jeżeli ten Facet żartuje, to jest największą świnią na świecie, ale jeżeli mówi poważnie, to by znaczyło, że wcale nie trzeba być w siódmej ani nawet w szóstej. Tylko w jaki sposób nauczyć się tych wszystkich słów, których się nie rozumie... I czy od razu trzeba skakać tak wysoko jak ci na ujeżdżalni, czy może na początku trochę wolniej, a skakać dopiero w przyszłym tygodniu... No i skąd wziąć taką prawdziwą dżokejkę? Basia zrobiła chyba strasznie śmieszną minę, bo pan Mikołaj i mama zaczęli się, śmiać. Pewnie tylko żartował, a ona, głupia, dała się nabrać.
    - To co, spróbujemy dzisiaj? - chyba jednak nie żartował. Basia chciała krzyczeć, że pewnie, że o niczym innym nie marzy, ale wyszło jej tylko:
     - Możemy spróbować-
    - To świetnie - pan Mikołaj uśmiechał się zupełnie sympatycznie.
    - Idź teraz popatrzeć, jak jeżdżą inni, a kiedy tylko pani Sylwia skończy, weźmie Cię na lonżę. Napijemy się kawki? - zapytał mamę, jak gdyby Basia nagle przestała istnieć, a ona przecież chciała zapytać jeszcze o tyle rzeczy. Lepiej jednak na razie nic nie mówić, bo jeszcze by się rozmyślił. Ciekawe co to takiego ta "nalonża"? Zapewne jest to jakiś koń. No i kim jest pani Sylwia? Może to ta pani, która każe skakać? Ciekawe, czy to trzeba będzie skakać od razu, takie duże. Oni przedtem skakali dużo mniejsze przeszkody, więc może Basia też będzie mogła zacząć od mniejszych.
 
  - Ty się nadajesz na lonżę - dobiegło z ujeżdżalni - nie czujesz, że koń pół zakrętu krzyżuje? - krzyczała pani, która zapewne była panią Sylwią, do chłopca, z którym mama ma robić matmę. Teraz Basia już wszystko wie! Nalonża to ten koń, na którym jeździ Filip. Biały! Tylko, że ta pani - chyba Sylwia- nie zwracała wcale uwagi na Basie stojącą obok ogrodzenia. To skąd będzie wiedziała, że teraz ona będzie jeździć na tym najpiękniejszym koniu na świecie. Chyba trzeba zaraz do niej podejść, grzecznie powiedzieć, że pan Mikołaj kazał Basi jeździć teraz na Nalonży. Tylko niech sobie Filip jeszcze chwile pojeździ, bo był przecież pierwszy.
 
    - Ty pewnie jesteś Basia? - ktoś dotknął jej ramienia.
    - Tak - Basia odwróciła się i zobaczyła sympatyczną, uśmiechniętą panią. Tu wszyscy się uśmiechają - Basia czuła się coraz pewniej.
    - Jestem Sylwia, będziemy razem uczyć się jeździć - powiedziała sympatyczna pani, z czego wynikało, że tamta pani na ujeżdżalni to nie jest Sylwia. Basia nie była zbyt zadowolona. Wolałaby się uczyć z kimś, kto już chociaż trochę umie, ale skoro pan Mikołaj kazał z panią Sylwią, to Basia może też uczyć się razem z nią. Zawsze we dwójkę raźniej. Byleby już zacząć.
    - Ja będę jeździła na Nalonży - powiedziała Basia - na tym białym koniu - dodała, wskazując głową w kierunku ujeżdżalni, żeby nie było żadnych wątpliwości.
    - Wysoko mierzysz - pani Sylwia była wyraźnie rozbawiona - ten siwy koń to klacz Crazy Girl i minie jeszcze sporo czasu, zanim będziesz mogła na niej jeździć. A na razie będziesz jeździła na lonży, ale na innym koniu, którego teraz będziesz musiała wyczyścić.
Pani Sylwia mówiła tak, jak gdyby wszystko wiedziała i jak gdyby miała uczyć Basię, a nie uczyć się z Basią. Dorosłych czasem nie da się, zrozumieć. Jedno, co nie ulegało wątpliwości, to to, że zaraz będzie czyścić prawdziwego konia. Nikogo nie trzeba będzie nawet o to prosić! Basia będzie MUSIAŁA czyścić konia, prawdziwego konia!
     - Chodź, pokażę ci stajnie - Sylwia objęła Basię ramieniem.
W stajni było pięć boksów, w których stały konie, pojedynczo albo po dwa, a takich stajni było chyba z dziesięć. Basia nigdy nie widziała tylu koni jednocześnie. Niektóre podchodziły do drzwi i wyciągały głowy w ich kierunku, inne zupełnie nie okazywały zainteresowania. Niektóre były ogromne jak góra, o wiele większe niż Maciek, inne znowu były niewielkie, takie w sam raz, dla Basi. Były białe i czarne, ale najwięcej było brązowych, a wszystkie piękne jak z obrazka. Basia już sama nie wiedziała, które jej się najbardziej podobają. Wiedziała już, że na białe, takie jak ten, na którym jeździł Filip, mówi się siwe. Inne kolory też, miały swoje nazwy, ale na razie postanowiła o to nie pytać, żeby pani Sylwia nie pomyślała sobie, że Basia niczego o koniach nie wie, tym bardziej, że już się chyba wygłupiła z tą lonżą.   
    - To jest koń, na którym będziesz dzisiaj jeździć - Sylwia otworzyła wielkie drzwi do boksu. Basi biło serce, całkiem nie wiadomo dlaczego, bo przecież się nie bała. No, może odrobinkę. W boksie stały dwa konie. I do tego obydwa brązowe. Basia spojrzała pytająco na Sylwie.
    - Ten mniejszy nazywa się Panna Migotka, ale mówimy do niej po prostu Migotka. Taka maść, kiedy koń jest brązowy i ma czarną grzywę i ogon tak jak te konie tutaj, nazywamy gniadą. Ta druga nazywa się Mała Księżniczka, tutaj masz szczotkę i zgrzebło - Sylwia odpowiedziała Basi na wszystkie pytania, zanim ta zdążyła je zadać, i podała woreczek ze szczotkami. Basia otworzyła woreczek i zaczęła wyciągać jego zawartość. Oczy robiły jej się coraz większe i większe. Była tam duża szczotka włosiana w kształcie elipsy, plastikowa z tysiącem maleńkich plastikowych igiełek i jeszcze coś, co kształtem przypominało szczotkę włosianą, ale było całe z gumy. Do tego jeszcze zakrzywione haczyki, metalowa tarka, pędzelek i jeszcze...
 
 
      - Nie martw się - Sylwia patrzyła na Basię jak gdyby doskonale rozumiała, że ilość przyborów do czyszczenia nieco dziewczynkę przeraża.
    - Na razie będzie ci potrzebna tylko szczotka, zgrzebło i kopystka - Sylwia podała jej oprócz szczotki metalową tarkę i zakrzywiony haczyk.
    - Pamiętaj, że zgrzebło metalowe w żadnym wypadku nie służy do czyszczenia konia, a jedynie do czyszczenia szczotki! A kopystką wyczyścimy kopyta. - Basia nie miała pojęcia, że czyszczenie konia jest zajęciem tak trudnym. Sylwia cierpliwie pokazywała jeszcze raz i jeszcze raz. Pokazywała, jak trzymać szczotkę i zgrzebło, a jak nogę przy czyszczeniu kopyt. Basia zapamięta te lekcje na zawsze. Będzie ją sobie przypominać, pucując swoje konie przed przeglądem na zawodach, albo kiedy sama będzie objaśniać tajniki czyszczenia następnym matołom.
 
Jak wyczyścić konia? >>przeczytaj tutaj<<
 
Nie wyprzedzajmy jednak faktów. Wtedy, broń Boże, nie uważała się za matoła, a brak umiejętności nadrabiała zapałem.
    - Dobrze, na razie wystarczy - zawyrokowała Sylwia, kiedy Basia była już całkiem mokra z wysiłku.
    - Chodź, poszukamy jakiegoś toczka i przyniesiemy siodło. - Weszły do wielkiego pomieszczenia, na drzwiach którego wisiała tabliczka ''Siodlarnia". Na jednej ścianie wisiały same siodła, tak dużo, że trudno byłoby je policzyć. Przy pozostałych ścianach stały rzędy szaf. Sylwia otworzyła jedną z nich i wyciągnęła prawdziwą dżokejkę, taką samą, jaką mieli wszyscy jeżdżący na ujeżdżalni.
    - Ja nie musze mieć dżokejki, jeszcze nie jeżdżę tak dobrze jak tamci - Basia chciała być grzeczna i nie sprawiać zbyt wielu kłopotów.
   - Musisz, musisz. To nie jest żadna dżokejka, tylko toczek lub, jeśli wolisz, kask i nie służy do ozdoby, ale ma chronić głowę, gdybyś przypadkiem spadła z konia. Nie wolno jeździć bez toczka. - Basia znów była szczęśliwa, że coś musi. A swoją drogą, przydałoby się tu jakieś lustro.

 

O ateście kasków jeździeckich  >>kliknij<<
Jak dopasować kask jeździecki >>kliknij<<
Oferta współczesnych kasków jeździeckich >>wybierz ten który podoba Ci sie najbardziej<<

 
Sylwia zabrała siodło, pęk jakichś pasków (to chyba zakłada się koniowi na głowę) i długi bat, taki sam, jak ten, którym węglarz bił Maćka, albo jeszcze dłuższy.
    - Czy to naprawdę będzie konieczne? - Basia myślała, że tylko węglarz może używać takich potwornych narzędzi, a ktoś tak sympatyczny jak pani Sylwia nigdy nie bije koni.
    - Co czy będzie konieczne? - Sylwia nie rozumiała pytania.
    - Ten bat - odpowiedziała Basia nieśmiało, bo za nic nie chciała, żeby pani Sylwia pomyślała, że się wymądrza - może konik będzie grzeczny i nie trzeba go będzie bić.
    - To jest bat do lonżowania, a nie do bicia koni - Sylwia znów była wyraźnie rozbawiona - u nas nie bije się koni. Bat służy do pokazywania koniowi tempa, w jakim ma chodzić na lonży. Chodźmy do stajni.  - Basia odetchnęła w duchu. Nawet zrobiło jej się wstyd, że pomyślała o pani Sylwii takie rzeczy. Dalej jednak nie wiedziała, co znaczy „na lonży". Przychodziły jej do głowy przeróżne pomysły, ale żaden nie wydawał się wystarczająco dobry. Szła za panią Sylwią i miała nadzieję, że zaraz się dowie.
 
Baty do lożowania >>zobacz jak wyglądają<<
 
    - Potrzymaj - Sylwia podała Basi siodło i otworzyła boks. - Musisz dokładnie przyglądać się, jak ja to robię, bo niedługo sama będziesz musiała siodłać.-
To wszystko było trochę jak sen. Stała obok najprawdziwszego konia, trzymała najprawdziwsze siodło, na głowie miała prawdziwy toczek i wyglądała chyba tak jak ci wszyscy ludzie jeżdżący na ujeżdżalni. Za chwilę miała wsiąść na konia i miało się spełnić jej największe marzenie. Ciekawe, czy już dzisiaj też będzie skakać przez przeszkody?
    - Popatrz - Sylwia nakładała Pannie Migotce na głowę pęk pasków, który przyniosła z siodlarni - ogłowie chwytasz mniej więcej w tym miejscu i wciągasz koniowi na głowę. Drugą ręka na otwartej dłoni podajesz mu wędzidło. Porządny koń powinien wziąć wędziło do pyska. Gdyby nie chciał, możesz nacisnąć mu palem w tym miejscu. Możesz się nie bać, tutaj koń nie ma zębów. Kiedy weźmie wędzidło, podciągamy jeszcze wyżej i przekładamy przez uszy. Niektóre konie boją się o uszy, dlatego należy to robić bardzo delikatnie. Teraz zapinamy ten pasek i gotowe. Wiesz już jak?
    - Chyba wiem, ale nie tak całkiem - Basia za nic by się teraz nie przyznała, że nie miała pojęcia, jak Sylwia to zrobiła   
    - Będę musiała jeszcze poćwiczyć.
    - Będziesz, będziesz! Ale tak naprawdę nie jest to takie trudne. Teraz siodło - Sylwia wzięła siodło od Basi, polożyła koniowi na szyi i zsunęła do tylu. Popatrzyła przez chwilę krytycznie i powtórzyła manewr ponownie.
    - Nigdy nie wolno przesuwać siodła w stronę głowy - powiedziała, patrząc na Basie.
    - Zapamiętaj, to bardzo ważne - Ważnych rzeczy do zapamiętania było już dzisiaj okropnie dużo, a przecież nie zaczęło się jeszcze najważniejsze.
    - Dobrze, idziemy - Sylwia podała Basi wodze - końcówkę trzymasz w lewej ręce, a prawą ręka chwytasz przy pysku. Nie tak blisko, musisz jej dać trochę więcej luzu, o tak. Teraz stań trochę z boku i uważaj, żebyś nie podstawiła koniowi nogi, bo się może przewrócić.
    - Żartuje pani - Basia za nic w świecie nie chciałaby zrobić koniowi krzywdy.
    - Oczywiście, że żartuję - roześmiała się Sylwia - gdybyś szła przed koniem, mógłby nadepnąć ci na nogę, a to bywa bolesne. Idziemy. - Ruszyły. Trudno powiedzieć, czy to Basia prowadziła Migotkę, czy Migotka Basię. Sylwia zamknęła drzwi do boksu przed nosem drugiemu koniowi, a ten zarżał. Migotka odpowiedziała rżeniem, podnosząc do góry głowę i wyrywając Basi wodze z prawej ręki. Rżenie koni jest bardzo piękne, ale kiedy koń zarży tuż koło ucha i do tego wyszarpnie wodze, to nawet najodważniejszy by się przestraszył, a już na pewno taki najodważniejszy, który prowadzi konia pierwszy raz w życiu.
    - Nie bój się - spokojny głos Sylwii dodał Basi otuchy - idziemy na kółko - dodała, wskazując ręką ogrodzony niewielki placyk w kształcie koła. Basia myślała, ze dołączy do pozostałych jeźdźców na ujeżdżalni, ale skoro Sylwia kazała, to można tez na „kółko". Okazało się to jednak nie takie proste. Migotka ponownie zarżała i nie zwracając najmniejszej uwagi na Basię, ruszyła w stronę ujeżdżalni, na której ciągle jeździło kilka osób.
    - Przytrzymaj ją troszkę - Sylwia podbiegła do Basi i chwyciła zdecydowanie za wodze - ciągnie do innych koni, to normalne. Musisz być bardziej zdecydowana, wtedy koń ci ustąpi i będzie robił to, co ty chcesz.
    - „Hetta wio - łatwo powiedzieć" - pomyślała Basia, ale zebrała w sobie całe zdecydowanie, na jakie było ją w tej chwili stać, i rzeczywiście pomogło. Koń bez sprzeciwów poszedł za nią. Weszły na „kółko" i Sylwia zasunęła drag w przejściu, żeby koń nie mógł stamtąd wyjść.
    - Teraz stań tyłem do konia, weź wodze do obu rak i przerzuć mu przez głowę - Sylwia pokazała jak, po czym przełożyła je z powrotem i pozwoliła spróbować Basi. Ta wzięła wielki zamach, wodze przeleciały nad głową konia i opadły mu na szyję.
    - Udało się za pierwszym razem! - Basia była z siebie bardzo zadowolona.
    - Udało się, rzeczywiście, ale gdyby to był jakiś inny koń, to łapałybyśmy go zapewne w drugiej wsi - roześmiała się Sylwia - nie można koniowi wymachiwać przed nosem. Wodze musisz przerzucać energicznym, ale krótkim ruchem. Dobrze, wsiadamy - Basia tysiące razy widziała na filmach kowbojskich, w jaki sposób wsiada się na konie. Złapała obiema rękami za siodło, podniosła prawą nogę i usiłowała trafić w strzemię. Nie było to jednak łatwe, a do tego śmiech za plecami mówił, ze coś jest nie tak. Zrezygnowała więc z dalszych prób i spojrzała na Sylwie.
    - Nie tak szybko - Sylwia pogłaskała Basię po głowie - popatrz, gdyby nawet udało ci się włożyć tę nogę, którą próbowałaś, to musiałabyś siedzieć głową do ogona. Tak jeździli tylko bracia Marks, a tobie mogłoby być odrobinę niewygodnie. -  Sylwia wzięła Basię za ramiona i przestawiła do prawidłowej pozycji.
    - Stajemy lewym bokiem do konia. Lewą ręka chwytamy wodze lekko napięte, żeby koń nie ruszył w czasie wsiadania, i jednocześnie chwytamy się siodła tutaj z przodu. To miejsce na siodle nazywa się przednim łękiem. Prawą ręką podtrzymujemy strzemię i wkładamy do niego nogę, ale lewą. O, tak. Następnie prawą ręką, która nie musi już podtrzymywać strzemienia, łapiemy za tylny łęk siodła. O, tak. Odbijamy się prawą nogą i dopiero wsiadamy - Sylwia popchnęła Basię lekko i dziewczynce udało się wsiąść. Uczucie było dziwne. Najgorsze, że zupełnie nie miała się czego trzymać, a cała pewność siebie gdzieś się zapodziała.
    - Dobrze - Sylwia stała obok konia i wydawała się dziwnie mała - wodze zwiążemy w węzeł, bo nie będą ci na razie potrzebne. Gdybyś traciła równowagę, chwycisz się za grzywę. Zapniemy lonżę i zaczynamy - Basia doznała nagłego olśnienia! Lonża to długi pasek, na którym Sylwia zapięła konia. Stanęła w środku koła. Do drugiej ręki wzięła długi bat.   
    - No, Migotka, dalej - usłyszała Basia i koń ruszył. 
Była szczęśliwa i bardzo zmartwiona. Szczęśliwa, bo realizowało się jej największe marzenie - jeździła konno. Zmartwiona, bo zdała sobie nagle sprawę, że rzeczywistość nie ma nic wspólnego z tym, co sobie wcześniej wyobrażała. Po kilku kółkach na lonży wiedziała już, że upłynie wiele czasu, zanim będzie umiała jeździć tak jak Filip i inni jeźdźcy na ujeżdżalni. Ale była też pewna, że to się stanie!