Część I - Rozdział trzeci

Część I

 

III

 
 
   Życie Basi zmieniło się zupełnie. Tydzień dzielił się teraz na środę i resztę. Reszta była okropna. Zresztą środa też - cały dzień w szkole trzeba było czekać, kiedy w końcu będzie popołudnie, a kiedy już jechały do klubu, Basia świetnie wiedziała, że za dwie godziny zacznie się kolejny tydzień oczekiwania. Za nic na świecie nie oddałaby jednak tych kilku godzin spędzanych każdej środy w stajni. Pierwszego dnia, kiedy jeździła na lonży, pod koniec jazdy podeszła do kółka pani, którą Basia wzięła wcześniej za Sylwię. Oparła się o ogrodzenie i chwilę patrzyła, jak Basia jeździ kłusem. Basia później dowiedziała się, że jest to pani Marta, i że to ona razem z panem Mikołajem jest tu najważniejsza.
    - Jak mała? - zapytała, ale Basia nie wiedziała, do kogo jest to pytanie, a poza tym miała zaciśnięte zęby. Mówienie w trakcie kłusowania wydawało jej się wówczas niewykonalne.
    - Dobrze - na szczęście odpowiedziała Sylwia - anglezowanie chwyciła w piętnaście minut, myślę, że może jechać do lasu - Pani Marta patrzyła jeszcze chwilkę - Będzie jeździć - powiedziała w końcu, odwróciła się na pięcie i poszła w stronę stajni. Basia nie zdawała sobie sprawy, jak ważne są to da niej słowa. Pani Marta zwykle kiedy widziała kogoś jeżdżącego pierwszy raz, mówiła "zobaczymy". Niektórzy nigdy nie doczekali się z jej ust stwierdzenia "będzie jeździć". Nigdy też nie myliła się w ocenie dzieci. Na razie da Basi najważniejsze było nie spaść z konia. Anglezowanie, które „,łapała", to rytmiczne unoszenie się w siodle w czasie, kiedy koń kłusuje. Podobno jest to dość trudna umiejętność, ale da Basi trudniejsze było usiedzenie na koniu bez anglezowania, bo wtedy okropnie ją wyrzucało z siodła.
 
Tydzień później miała jechać do lasu. Nie wiedziała, co znaczy „do lasu', bo przecież klub był w lesie. Okazało się, że „do lasu" oznacza, że pani Sylwia też bierze konia i jeszcze dwie dziewczynki, które już jeździły wcześniej, i wszyscy wyjeżdżają na leśne drogi. Basia próbowała założyć ogłowie sama, ale nie bardzo jej to wychodziło i Sylwia musiała jej pomóc. Zauważyła, ze tym razem Panna Migotka dostała inne wędzidło. Poprzednio wędzidło było ładne i srebrne, a to teraz było brzydkie, grube i czarne. Musiała zrobić głupią minę, bo Sylwia wyjaśniła zaraz, że pomimo gorszego wyglądu, gumowe wędzidło jest da konia o wiele przyjemniejsze, i że na razie, dopóki nie „złapie" równowagi, będzie jeździć z takim wędzidłem.
 
Zobacz jak wygląda wędzidło gumowe .
 
Basia nie miała pojęcia, gdzie ma łapać tę równowagę, ale wiadomość, że czarne, czyli gumowe wędzidło, jest przyjemniejsze dla konia w zupełności wystarczyła, aby je zaakceptować - mimo brzydoty.
    - Pamiętaj, żeby się nie trzymać za wodze! - powiedziała Sylwia, kiedy Basia siedziała już na koniu - jeżeli będziesz musiała się czegoś chwycić, a to się na pewno zdarzy, chwytaj się siodła albo grzywy. 
 
Swojego pierwszego wyjazdu do lasu Basia nie zapomni nigdy. Sylwia jechała tuż przed nią, odwracając się co chwilę. Uśmiechnięta i spokojna, dodawała Basi otuchy, która była jej teraz bardzo potrzebna. Poprzednim razem jeździła na ogrodzonym placyku i do togo Sylwia trzymała cały czas lonżę, a teraz jechała po drodze przez las i nikt nie trzymał jej konia. Za nic w świecie nie przyznałaby się do strachu, ale gdyby nie było Sylwii, pewnie zsiadłaby z konia natychmiast.     
     - Zakłusujemy? - zapytała w pewnej chwili Sylwia.  - Tak, tak - krzyknęły dziewczynki, które jechały za Basią - A ty, mała? - Sylwia spojrzała jej w oczy. - Możemy - odpowiedziała, chociaż, wcale nie była przekonana, że tego chce. - Nie bój się, będzie o wiele łatwiej niż ostatnim razem - koń Sylwii ruszył kłusem, mimo ze Sylwia nic do niego nie powiedziała, a nawet nie widziała, dokąd jedzie, bo była odwrócona twarzą do dziewczynek. Basi koń też ruszył kłusem. Basia nie wiedziała, skąd on to wie, ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Nagle siodło zaczęło uderzać ją w miejsce, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę. Odruchowo chwyciła się za siodło, wkładając całą energię w to, żeby nie spaść.
    - Spróbuj anglezować - usłyszała spokojny glos Sylwii. Pierwsze próby nie wychodziły za dobrze. Basia obserwowała Sylwię, próbując ją naśladować. Coraz częściej udawało jej się unieść, zanim siodło ją uderzyło. Po chwili mogła już unieść głowę i spróbowała puścić siodło. Konie szły równym kłusem i Basi wychodziło coraz lepiej anglezowanie. Miała nawet wrażenie, ze w lesie jeździ się o wiele łatwiej niż ostatnio na lonży. Coraz bardziej wzbierało w niej uczucie radości i dumy. Była szczęśliwa. Wszystko wyglądało inaczej niż w snach i marzeniach, ale chyba było jeszcze wspanialej. Do stajni wracały już stępem.
    - Super, świetnie - przekrzykiwały się dziewczynki jadące z tyłu.
    - Wspaniale - Basia była ciągle rozmarzona
    - Czy jutro będziemy już galopować?- zapytała ta większa, miała chyba na imię Karolina.
    - Zobaczymy - Sylwia uśmiechnęła się tajemniczo, ale każdy głupi zrozumiałby, że będą już galopować. Basia bałaby się chyba galopować, a poza tym, ona będzie mogła przyjechać dopiero za tydzień. Wspaniale byłoby jeździć tak często jak inni.
 
Przed stajnią czekała już mama.
    - Pospiesz się, córeczko! - poprosiła - mam dziś jeszcze ucznia, będzie za dwadzieścia minut.
    - Mamo jeszcze muszę zrobić z koniem! - Basia nie bardzo wiedziała, co znaczy „zrobić z koniem", ale słyszała, jak pani Marta mówiła do innych dzieci po jeździe: „Poróbcie z końmi i jesteście wolni" i dodawała zaraz: „Tylko przyjdę sprawdzić!"
    - Dobrze, dzisiaj już zrobię wszystko za ciebie - Sylwia uśmiechnęła się do mamy - odrobisz w przyszłym tygodniu. Na twarzy mamy pojawiło się uczucie ulgi i wdzięczności, Basia była za to niepocieszona. Co znaczy „wszystko", a poza tym - dlaczego inne dzieci mogą więcej jeździć i do tego "wszystko porobić", a ona nawet nie wie co.
 
W drodze powrotnej siedziała w samochodzie - jak mawia mama „naburmuszona" - ale mama i tak nie zwracała na nią uwagi i do tego się uśmiechała. Basia czuła, że dalsze "naburmuszanie" na niewiele się zda. Tym bardziej, że u mamy uśmiech numer trzy zwiastował jakąś miłą wiadomość, ale żeby ją usłyszeć, koniecznie trzeba się było też uśmiechnąć.      - Już - powiedziała wreszcie do mamy i pokazała wymuszony nieco uśmiech.
    - Co już? - mama udawała, że nie rozumie.
    - No mamooo! Przecież się uśmiecham! Powiedz!
    - Jeżeli to jest uśmiech, to ja jestem szach perski. Pokazać ci lusterko?  - Basia parsknęła śmiechem, kiedy wyobraziła sobie mamę w roli perskiego szacha.
    - No, teraz już, znacznie lepiej - mama nadal tajemniczo się uśmiechała.
    - Powiesz w końcu?! - Basia gotowa była znowu się naburmuszyć.
    - W przyszłym tygodniu możesz przyjechać od razu po szkole, pan Mikołaj przyjeżdża po Filipa i zabierze też ciebie. Ja przyjadę do Filipa później i wrócimy razem dopiero wieczorem.
    - A za dwa tygodnie? - Basia chciała mieć pewność, że tak będzie już zawsze.
    - Za dwa tygodnie zobaczymy. Wysiadaj - mama zatrzymała auto przed garażem. Kolejny tydzień do kolejnej środy wlókł się niemiłosiernie. W sobotę pojechały razem z mamą do sąsiedniej wsi na zamek. Zamek by jedyną atrakcją w okolicy. Właściwie były to ruiny wspaniałego średniowiecznego zamku na skale. Zwykle zamek stał pusty, ale od czasu do czasu odbywały się tam festyny albo koncerty. Wtedy zjeżdżało się tam mnóstwo ludzi. Były stragany z różnościami, występy, no i oczywiście konie! Pod zamkiem na niewielkiej łące stały zwykle dwa lub trzy. Za pięć złotych można było przejechać się do końca łąki i z powrotem. Basia już kiedyś jeździła pod zamkiem, ale pan, który był tam z tymi końmi, prowadził wówczas konia, na którym jechała, w obie strony. To było oczywiste, nie umiała jeszcze wtedy kłusować i nic nie wiedziała na temat koni, znała tylko Maćka. Teraz postanowiła poprosić tego pana, żeby mogła pojechać do końca łąki i z powrotem sama. Pojedzie kłusem. Koleżanki zobaczą, jak potrafi anglezować, a pan ponieważ nie będzie musiał prowadzić konia, na pewno zgodzi się, żeby mogła pojechać dwa razy. Dziewczyny pękną z zazdrości i na pewno uwierzyć, że już sama pojechała do lasu, bo na razie uwierzyć jej nie chciały.
 
Kiedy podjechały pod zamek, musiały stać w długiej kolejce na parking. Kiedyś można było stanąć autem gdziekolwiek, ale teraz żona burmistrza otworzyła parking da samochodów, a burmistrz w całej wsi ustawił zakazy zatrzymywania się, żeby wszyscy musieli płacić za parkowanie pod zamkiem. Na parkingu stały już auta rodziców Jolki i Moniki. Wiec dziewczyny na pewno są na zamku. Żeby tylko pan się zgodził! I żeby były konie! O anglezowanie się nie martwiła, bo nawet pani Sylwia mówiła, że świetnie jej idzie. Konie pod zamkiem były - jak zwykle w takich sytuacjach. Byt nawet ten sam pan, który był poprzednim razem. Na pewno się uda!
 
Gdy Basia z mamą podeszły do kolejki, Jolka z Moniką jechały właśnie z powrotem. Konia każdej z nich prowadził ktoś inny, a pan, który poprzednio oprowadzał Basię, stał tylko i zbierał pieniądze od wszystkich chętnych. Basia sprawdziła jeszcze na wszelki wypadek, czy pięć złotych, które miała przygotowane specjalnie na tę okazję, jest jeszcze w kieszeni. Było!
    - Basiu, nie myślisz, że trochę szkoda pieniędzy? - mama. nie była przekonana, czy na pewno warto wydać pięć złotych za minutę jazdy.
    - Muszę im pokazać, jak się anglezuje, od środy się ze mnie śmieją i nie chcą mi uwierzyć - Basia musiała zrobić to koniecznie. Od rana wyobrażała sobie miny, jakie zrobią dziewczyny, kiedy będzie kłusowała. Za nic nie chciała z tego zrezygnować.
    - Twoje pieniądze, zrobisz, co zechcesz, ale myślę, że będziesz żałować - mama czasem nie potrafiła zrozumieć podstawowych rzeczy, całe szczęście, nie zdarzało jej się to zbyt często.
 
    - Cześć Baśka - dziewczyny zsiadły właśnie z koni - będziesz jeździć? - w głosie Jolki pełno było jadu. - Zaczekamy z tobą.
 
Kolejka przesuwała się bardzo szybko. Mama zaczęła rozmawiać z rodzicami Jolki i Moniki. Dziewczyny pobiegły jeszcze po lody. Basia trzymała już swoje pięć złotych w ręce, mono ściskając, żeby przypadkiem nie zgubić. Im bliżej było do pana zbierającego pieniądze, tym większe wątpliwości ją ogarniały. Z dzieci, które jechały przed nią, nikt nie jechał sam, wszystkie konie były prowadzone. Do tego konie zawsze szły stępem. Basia nagle zdała sobie sprawę, że nie wie, co zrobić, żeby koń zakłusował. Kiedy jechała z Sylwią, jej koń zaczynał kłusować sam, chyba za koniem Sylwii, a co zrobić, kiedy Sylwii nie ma? Teraz się wycofać? Te głupie małpy będą się z niej śmiały cały tydzień. Kolejka przesuwała się coraz prędzej, panowie prowadzący konie wsadzali na nie kolejne dzieci. Już z bliska Basia z przerażeniem zobaczyła, że przy siodłach w ogóle nie było strzemion.
 
Jak wyglądają strzemiona do siodła ?
 
Nawet gdyby udało się kłusować, to i tak z anglezowania nic nie będzie. Kiedy Basi w trakcie kłusowania po lesie wypadły strzemiona, o mało nie spadła i musiały zatrzymać konie, żeby można było wziąć strzemiona z powrotem. Kilka kroków dalej stał jeszcze jeden koń. Nie chodził tak jak tamte dwa, tylko można było na niego wsiąść i zrobić sobie zdjęcie. Takie zdjęcie tez kosztowało pięć złotych. Do zdięciowego konia nie było kolejki. Jolka z Moniką pobiegły na drugą stronę zamku, bo tam lody były tańsze o ponad dwadzieścia groszy, a Jolka nie lubi, jak sama ciągle powtarza, przepłacać.
 
Mama siedziała z rodzicami dziewczyn przy stolikach ustawionych opodal i piła kawę. Zajęci byli rozmową nie zwracali uwagi na Basię. To była jedyna nadzieja na ratunek. Basia podbiegła do gościa z aparatem.
    - Mogę sobie zrobić zdjęcie? - zapytała.
    - Pięć złotych - odpowiedział beznamiętnie.
    - Proszę - pięciozłotówka odbiła Basi na ręce czerwone kółko od ciągłego ściskania. Pozbyła się jej z uczuciem ulgi. Człowiek z aparatem podniósł Basię wysoko i wsadził na wielkiego konia z długą zmierzwioną grzywą. Ciekawe, swoją drogą dlaczego konie w klubie mają takie krótkie grzywy.
    - Popatrz tutaj - człowiek z aparatem miał wciąż taką minę jak gdyby nie obchodziło go nic na świecie. Basia uśmiechnęła się do aparatu, bo wiedziała, że lepiej wychodzi się na zdjęciach, kiedy się śmieje, i miała nadzieje, że smutny człowiek też się do niej uśmiechnie. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
    - Już - powiedział i nie zmieniając wyrazu twarzy, zsadził Basię z konia i podał jej białą kartkę, która wysunęła się z aparatu.
    - Tutaj nic nie ma - Basia zaczęła się obawiać, że chce ją oszukać.
    - Zaraz będzie - odpowiedział beznamiętnie fotograf - Kto następny? - zapytał, mimo ze nikt obok nich nie stał. Basia spojrzała na kartkę. Rzeczywiście, zaczęły wyłaniać się jakieś kontury, a po chwili widać już było ją i kawałek konia. Schowała zdjęcie do kieszeni i pobiegła w stronę stolików, przy których siedziała mama z rodzicami dziewczyn. Zdążyła w ostatniej chwili. Z drugiej strony pojawiły się Jolka z Moniką.
    - I co, nie jeździsz kłusem? - zapytała jak zwykle zjadliwie Jolka.
    - Już jeździłam - Basia zrobiła obojętną minę, jak gdyby jazda kłusem była dla niej niczym bułka z masłem.
    - Coś mi się wydaje, że to za szybko - Jolka była cały czas podejrzliwa.
    - Jasne, że szybko, matołku, kłusem jeździ się szybciej niż stępem, jak nie wierzysz, to proszę - Basia podała Jolce zrobione przed chwilą zdjęcie.
    - Na tym zdjęciu nie widać, żebyś kłusowała - Jolka nie dawała za wygraną.
    - No pewnie, fotograf miał za mną biegać?! Do zdjęcia musiałam konia zatrzymać, to chyba oczywiste? Jak dalej nie wierzysz, niedowiarku, daj piątkę i pokażę ci jeszcze raz, tylko tym razem nigdzie nie odchodź - blefowała Basia, wiedząc dokładnie, że Jolka prędzej uwierzy w jej lot w kosmos niż wyciągnie choćby dziesięć groszy.
    - No pewnie, ja mam płacić za twoje jeżdżenie! - Jolka poczerwieniała na sama myśl - i tak ci nie wierzę - dodała, ale już bez przekonania.
 
Basia wzruszyła ramionami jak gdyby zupełnie jej to nie obchodziło.
    - Czy ja ci zabraniałam patrzeć? W klubie w środę będę już galopować, możesz przyjechać popatrzeć - powiedziała, obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę stolików, gdzie siedziała mama z rodzicami dziewczyn.
    - Już jesteście - ucieszył się tato Moniki - zaraz powinny się zacząć pokazy sztucznych ogni, nie odchodźcie nigdzie, stąd będzie dobrze widać. Dziewczynki usiadły na murku obok stolików. Nie rozmawiały więcej o jeździe konnej. Basia wolała nie wracać do tematu kłusowania, żeby przypadkiem nie wydało się, ze dzisiaj pozowała jedynie do zdjęcia. Dziewczyny rozpoczęły dyskusję na temat sukienek, co Basi zupełnie nie interesowało. Kiedy zrobiło się już całkiem ciemno, z wieży zamku zaczęły strzelać ogniste pióropusze. Pokaz sztucznych ogni trwał kilka minut i był zachwycający jak co roku. Gdy tylko ucichły wybuchy i wokół ponownie rozbłysły uliczne latarnie, zgaszone na czas pokazu, Basia poprosiła mamę, żeby mogły już wracać. Mama zdziwiła się nieco, bo to zwykle ona nie mogła namówić Basi do powrotu.
    - Dobrze córeczko, ale dlaczego chcesz już wracać?
    - Bo zaraz, pójdę spać, a jutro będzie jeden dzień mniej do środy.
 
 
 
 
 
10 Niezbędnych rzeczy dla początkującego jeźdźca >>kliknij<<